JÓZEF PODBIELSKI

Kpr. Józef Podbielski, gajowy Lasów Państwowych, żonaty.

10 lutego 1940 r. aresztowano mnie razem z rodziną i wraz z innymi wywieziono w nieopalanych wagonach towarowych na Sybir. Tam umieszczono nas w irkuckiej obłasti, rejonie Tajszet, miejscowości Kwitok.

Mieszkaliśmy w barakach drewnianych. Warunki były straszne. Przez szpary między deskami przedostawał się do wnętrza wiatr, na ścianach była ogromna liczba pluskiew.

Miejscowość położona była wśród lasów. Ogólna liczba naszych, którzy się tam znajdowali, przekraczała siedem tysięcy. Pracowaliśmy przy załadunku desek na wagony. Wynagrodzenie było marne i płacono nam 12 rubli za jeden załadowany wagon.

Pracowało się nieraz po pięć dni bez przerwy, o zupie z owsianki i kawałku koniny. Za zarobione pieniądze nie można było nic kupić. Z baraku nie wolno było nigdzie się wydostać. W tym czasie żona moja urodziła dziecko i pewnego razu wyrwała się na pobliski kołchoz w celu zakupienia butelki mleka dla dziecka. Za to wsadzono ją na pięć dni do karceru i [nałożono] 50 rubli kary.

Każdego dnia musieliśmy się meldować w sielsowiecie. W nocy wzywano nas do NKWD i tam przesłuchiwano nas, bijąc i kopiąc przy tym.

Warunki zdrowotne też pozostawiały dużo do życzenia, opieka lekarska była słaba, zresztą niewiele oni dbali o nasze zdrowie. Był szpital, ale tylko budynek, poza tym nic więcej, lekarstw, oprócz chininy, dosłownie żadnych nie było.

Propaganda była tu rozwinięta na szeroką skalę, różne zgromadzenia, mityngi, na których zawsze powtarzano: „Zapomnijcie o swej Polsce, wasz zgniły rząd już przestał istnieć”.

Zwolnili mnie razem z rodziną 27 września 1941 r. i przeniosłem się do Sławgorodu [?], gdzie przebyłem całą zimę. Tam też spotkałem Polaków z Litwy, jak panów Piczekowskiego, kpt. Olszewskiego, ogniomistrza Życzyniowskiego i wielu innych. Ze Sławgorodu wyjechałem 5 maja na własny koszt do G’uzoru (zostawiając żonę i dziecko w Sławgorodzie) i tu wstąpiłem do wojska.

Miejsce postoju, 21 marca 1943 r.