STANISŁAW GĘDZIKIEWICZ

Warszawa, 9 marca 1948 r. Członek Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Warszawie, sędzia Halina Wereńko, przesłuchała niżej wymienionego świadka, bez przysięgi. Uprzedzony o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań, świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Stanisław Ludwik Gędzikiewicz
Imiona rodziców Jan i Helena z d. Zmidowska
Data urodzenia 9 sierpnia 1881 r. w Zawierciu
Wyznanie rzymskokatolickie
Wykształcenie Akademia Sztuk Pięknych w Paryżu
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Kozietulskiego 37
Zawód architekt w zarządzie miejskim
Przynależność państwowa i narodowość polska

W czasie powstania warszawskiego 13 sierpnia 1944 roku zostałem ranny w obie nogi ze strzaskaniem lewej piszczeli. Początkowo leżałem w szpitalu przy ulicy Długiej 7. W drugiej połowie sierpnia zostałem przeniesiony do szpitala przy Freta 10. Położono mnie na korytarzu zakładowym na wprost drzwi, wychodzących na ogródek.

Po opuszczeniu naszego rejonu przez powstańców (daty nie pamiętam) zaczęły przybywać na nasz korytarz patrole niemieckie. Były wtedy z nami trzy sanitariuszki, nazwisk ich nie znam. W pewnej chwili usłyszałem okrzyk kobiecy „gwałcą”, szczegółów jednakże nie znam.

Widziałem, iż weszło do nas dwu żołnierzy niemieckich z miotaczami płomieni. Momentu podpalenia nie zauważyłem, jednakże nad wieczorem wybuchł pożar od strony kościoła św. Jacka. Lżej ranni wychodzili na ulicę Starą, ciężej ranni opuścili korytarz przy pomocy sanitariuszek. W pewnej chwili oprócz mnie pozostała w płonącym już korytarzu tylko jedna ciężko ranna osoba. Zacząłem się czołgać w kierunku wyjścia, sanitariuszka pomogła mi wyjść na ulicę Starą. Nie zauważyłem, by ciężko ranna osoba, o której mówiłem, opuściła korytarz. Zdaje się następnego dnia (dobrze nie pamiętam) grupa sanitariuszek i kilku rannych – między innymi mój znajomy Goderski – opuścili ulicę Starą. Następnego dnia przybył jakiś patrol niemiecki i zażądał, by wszyscy ranni znajdujący się na Starej opuścili teren, gdyż tędy będzie przebiegać linia frontu. Wtedy grupka rannych mogących chodzić odeszła w stronę ul. Mostowej.

Ile osób wtedy odeszło, nie umiem podać, gdyż mam krótki wzrok i byłem wtedy poważnie chory. Na Starej pozostała grupa kilkudziesięciu ciężko rannych, wśród których przeważały kobiety.

Daty nie pamiętam, ale na drugi czy trzeci dzień po odejściu rannych wczesnym rankiem zobaczyłem, jak żołnierz niemiecki kazał wyjść z grupy rannych jakiemuś zdrowemu mężczyźnie, który przyłączył się do nas w nocy, i wprowadził [go] do bramy wiodącej na teren Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności. Po chwili posłyszałem stamtąd dwa strzały. Tego samego dnia koło południa przybył do nas jakiś oficer niemiecki, prowadząc z sobą grupę mężczyzn z noszami. Stopniowo odnosili oni ciężko rannych. Zostałem wyniesiony jako jeden z pierwszych na Wybrzeże Gdańskie, na wprost ulicy Mostowej. Po paru godzinach zostaliśmy przewiezieni do seminarium duchownego przy kościele Karmelitów.

Nie wiem, czy wszyscy ranni zostali zabrani z ul. Starej. Nazajutrz przewieziono mnie na Dworzec Zachodni, a stąd do Milanówka, gdzie zaopiekowała się mną rodzina.

Na tym protokół zakończono i odczytano.