ALEKSANDER IDZIKOWSKI

Warszawa, 25 maja 1948 r. Członek Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, sędzia Halina Wereńko, przesłuchała niżej wymienionego w charakterze świadka, bez przysięgi. Uprzedzony o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań, świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Aleksander Idzikowski
Imiona rodziców Antoni i Katarzyna z d. Sobolewska
Data urodzenia 3 lutego 1927 r. w Warszawie
Wyznanie rzymskokatolickie
Przynależność państwowa i narodowość polska
Wykształcenie szkoła powszechna i dwie klasy szkoły zawodowej
Zawód elektromonter
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Wilcza 44 m. 38

Okres powstania warszawskiego spędziłem w Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych przy ul. Sanguszki 1, w szeregach jednostki powstańczej PWB 17/S, zajmującej PWPW.

Około 7 sierpnia 1944 roku (daty dokładnie nie pamiętam), zostałem na pozycji ranny w obie nogi i głowę, tak że wycofano mnie do punktu sanitarnego na terenie Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych, kierowanego przez dr Petrynowską. Pod koniec walki o Wytwórnię punkt ten rozrósł się do rozmiarów szpitala, kierowanego w dalszym ciągu przez dr Petrynowską. Z personelu sanitarnego pamiętam: Marię Kowalską, sanitariuszkę „Basię”, Małgorzatę Smogorzewską, „Lili” i inne, których nazwisk zapomniałem. Wobec pogarszania się sytuacji strategicznej Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych lżej ranni ze szpitala byli ewakuowani na teren właściwego Starego Miasta. Razem z nimi opuściła teren duża grupa ludności cywilnej, która chroniła się w masywnych podziemiach Wytwórni. W rezultacie 27 sierpnia, tj. w przeddzień zajęcia PWPW przez oddziały niemieckie, pozostała na tym terenie grupa do stu osób, składająca się z ciężko rannych i niedużej grupki ludności cywilnej. Ranni byli umieszczeni głównie w budynku papierni, w tak zwanej belowni. Było tam zgrupowanych około 40 rannych i tam też przebywał personel sanitarny z dr Petrynowską. Druga grupa ludności przebywała w schronie prezydenta, gdzie i ja byłem na drugim piętrze. Było tam 38 osób z ludności cywilnej (liczyłem sam), w tej liczbie i ja. Na drugim piętrze sześciu – ośmiu rannych (same ciężkie wypadki) z ludności cywilnej. Przebywali w schronie prezydenta Jerzy Rybak (pracownik PWPW, lat ponad 40) z żoną (obecnego miejsca pobytu nie znam), Ga[…] ra (zginął w Niemczech), Janina Różańska, Eugenia Horoszkiewicz, Helena Falska, Joanna Milewska z rodziną – wszyscy wywiezieni, nie dają o sobie wiadomości – moi rodzice, z których tylko matka wróciła, mieszka razem ze mną.

28 sierpnia na teren Wytwórni weszły oddziały niemieckie. Rozpoznałem Niemców w mundurach SS i Ukraińców w mundurach niemieckich. Niektórzy z Ukraińców mieli szerokie i sztywne ciemnozielone pagony. Właściwie najpierw weszli do schronu prezydenta Niemcy SS-mani, którzy dokonali powierzchownej rewizji, nie stosując na razie żadnych represji (co się działo wtedy w belowni, nie wiem, gdyż ta była poza zasięgiem mojej obserwacji). Mniej więcej po pół godzinie weszli do schronu sami Ukraińcy, którzy wśród bicia wypędzili ludność cywilną z drugiego piętra w schronie prezydenta na wewnętrzne podwórze Wytwórni. Ranni, którzy byli na pierwszym piętrze schronu, pozostali na miejscu. Na podwórzu Ukraińcy obrabowali nas z kosztowności i użyli do prac (przygotowanie terenu dla wjazdu) na terenie Wytwórni i w jej okolicy. Na terenie belowni i schronu prezydenta nikt z tej grupy nie pracował, widziałem jednak, że Ukraińcy i Niemcy penetrowali teren i gmach Wytwórni, strzały padały wtedy ciągle. Akcja przeciw powstańcom trwała jeszcze, żołnierze niemieccy strzelali nawet do celu.

W nocy z 28 na 29 sierpnia, już po północy, żołnierze niemieccy odprowadzili naszą grupę składającą się z 38 osób ze schronu prezydenta i około 30 osób doprowadzonych z zewnątrz Wytwórni do pracy, do szkoły na terenie parku Traugutta. Było tam bardzo dużo ludzi, szkoła była przepełniona. Na terenie szkoły były też różne oddziały niemieckie, widziałem SS-manów, Ukraińców, czołgistów – na terenie stały czołgi – a nawet Kozaków, którzy stali w pobliżu szkoły. Tam spędziłem noc.

Rano w grupie około 40 mężczyzn zostałem doprowadzony przez Niemców (formacji nie rozróżniłem) do Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych. Byli oni w żółtych mundurach, takich jak SA, na lewym ramieniu mieli czerwoną opaskę, w której na białym kole były czarne litery SB, mieli czapki jak SA z czerwoną wypustką. Ci, z którymi się stykałem, mówili perfekt po polsku. Zostaliśmy przekazani SD-manom, których zastaliśmy w Wytwórni. Polecili nam wyciągać z gruzów Wytwórni zwłoki osób, które zginęły jeszcze w czasie trwania akcji i wrzucać je do lejów po bombach na terenie podwórza, część osób chowaliśmy też w dołach na terenie tak zwanego okrąglaka, gdzie mieściło się archiwum. Następnie rozdzielono naszą grupę na dwie części, z których jedną skierowano do belowni, a drugą do schronu prezydenta. Ja zostałem skierowany do belowni. Gdy tam wszedłem, zobaczyłem zwłoki około 40 osób, przeważnie kobiet. Wszystkie nosiły oznaki niedawnej i nagłej śmierci. Część z nich miała rany szarpane, część rany zadane z broni małokalibrowej. U wejścia leżały trzonki od niemieckich granatów trzonkowych. Zwłoki wynosiliśmy do dołu koło wieży ciśnień. Nosiliśmy je na kocach, każdy niosło czterech mężczyzn. W belowni pracowały cztery takie grupy po czterech mężczyzn. Ponieważ każda grupa wyniosła około dziesięciu ciał, a pracowały cztery grupy, sądzę, że w belowni było około 40 trupów. Wśród zabitych rozpoznałem dr Petrynowską i por. Białego, który leżał sam przy wyjściu na ul. Wójtowską. Po wrzuceniu ciał, dół zasypaliśmy. Po usunięciu zwłok połączyliśmy się koło archiwum z grupą, która pracowała w schronie prezydenta, i od nich dowiedzieliśmy się, że i ta grupa usuwała ciała znalezione w schronie prezydenta.

O liczbie zwłok nie mówili.

Spod Archiwum doprowadzono nas znów do szkoły w parku Traugutta. Przed szkołą stały różne samochody. Widziałem, jak do jakiegoś żołnierze niemieccy ładowali (pomagali nawet wsiadać) ludność – przeważnie osoby starsze i niezdolne do wysiłku. Zauważyłem wtedy, jak pewien nieznany mi ksiądz ostrzegał jakąś kobietę z dzieckiem, by nie wsiadała, gdyż – jak się wyraził – jest to „samochód śmierci”. Dokąd samochód jechał, nie wiem.

Po spędzonej w szkole nocy udało mi się dołączyć do grupy, którą wyprowadzano ze szkoły. Przedtem jeszcze usłyszałem, jak jakiś Niemiec poszukiwał Rybaka. Grupę, do której udało mi się dołączyć, żołnierze niemieccy doprowadzili na teren fabryki Pfeiffera przy ul. Okopowej 58. Tam spotkałem swego ojca, który mi zakomunikował, że został przydzielony do grupy, która ma zostać w Warszawie i pracować. Ojciec mój do tej pory nie wrócił i mimo poszukiwań nie znalazłem o nim żadnych konkretnych wiadomości.

Na terenie fabryki Pfeiffera żadnych specjalnych śladów czy wydarzeń nie zauważyłem, poza segregacją na osoby starsze i młodsze, bez różnicy płci. Wśród przydzielonych do grupy starszych był pewien znajomy – Kardejewicz – wiem, że do tej pory nie ma o nim żadnych wieści. Licząc na oko, wydzielono wtedy z mojej grupy około sto osób, jako starsze. Po paru godzinach przeprowadzono nas do kościoła św. Wojciecha przy ul. Wolskiej. Byłem tam trzy dni.

Z opowiadań matki, którą tam zastałem, dowiedziałem się, że Niemcy rozstrzelali pewną grupę mężczyzn jako Żydów. Matka słyszała strzały po wyprowadzeniu tej grupy z kościoła. Na drugi dzień po przyjściu do kościoła zauważyłem Jerzego Rybaka z żoną. Siedział osobno. Dowiedziałem się od niego, że jeździ z Niemcami na teren Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych. Po trzech dniach pobytu w kościele zostałem wywieziony do obozu przejściowego w Pruszkowie, skąd jako ranny zostałem zwolniony na teren tak zwanej Guberni.

Obecnie jako skutek odniesionych w czasie powstania ran nienależycie wyleczonych odczuwam kurcze lewej nogi od kolana aż do biodra.

Na tym protokół zakończono i odczytano.