KONSTANTY TARAN

Warszawa, 24 lipca 1948 r. Członek Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, sędzia Halina Wereńko, przesłuchała niżej wymienionego w charakterze świadka, bez przysięgi. Uprzedzony o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań, świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Konstanty Taran
Data urodzenia 16 września 1892 r. w Warszawie
Imiona rodziców Korneliusz i Krystyna z Tymów
Wyznanie rzymskokatolickie
Wykształcenie sześć klas gimnazjum
Zawód urzędnik Polskich Kolei Państwowych
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Dembińskiego 14 m. 2

Wybuch powstania warszawskiego zastał mnie na Marymoncie we własnym domu przy ul. Marii Kazimiery 23. Razem ze mną była moja żona Stanisława i córki Daniela i Jadwiga.

1 sierpnia 1944 roku powstańcy zaatakowali koszary przy ul. Gdańskiej. Atak się nie powiódł. Odtąd aż do początków września Niemcy mieli w swym ręku koszary, a na Bielanach stałą pozycję w Centralnym Instytucie Wychowania Fizycznego. Powstańcy, mając główne pozycje na Żoliborzu, utrzymywali w swym ręku Marymont. W pierwszych dniach sierpnia Niemcy wybudowali bunkier na zakręcie ulicy Marii Kazimiery, niedaleko Potockiej, połączony przekopem podziemnym z koszarami, z którego ostrzeliwali ogniem karabinu maszynowego okolice naszego domu. W ten sposób ruch ludności cywilnej na ulicy był niemożliwy. W najbliższym sąsiedztwie bunkra znajdowały się drewniane domki, które Niemcy spalili, gdyż dawały powstańcom osłonę.

W sierpniu kilkakrotnie słyszałem, iż Niemcy zrzucali z samolotów ulotki, w innych częściach Marymontu wzywali ludność cywilną do opuszczenia miasta. Słyszałem, że w tym czasie grupa, która usłuchała wezwania, została przez Niemców rozstrzelana przy „Blaszance”. Z okolicy naszego domu nikt nie wyszedł. Oddział niemiecki w koszarach nie utrzymał się i na początku września (daty dokładnie nie pamiętam) wycofał się do CIWF-u, paląc uprzednio koszary.

13 września wzmógł się ostrzał artyleryjski Marymontu od strony CIWF-u. Tego dnia nie widziałem w okolicy naszego domu powstańców. Nie wiem, czy tego dnia się wycofali, w każdym razie nie było dla ludności cywilnej od nich żadnej wiadomości. 14 września bombardowanie się wzmogło, drewniane domy od strony ul. Rudzkiej zaczęły się palić. Większość mieszkańców zagrożonych domów schroniła się do murowanego domu Rogalskich przy ulicy Dembińskiego 2/4. W schronie domu naszego pozostałem jedynie z żoną i ojcem oraz ojcem Korneliuszem (lat 90). Około godz. 14.00 z powodu zapalenia się naszego schronu musiałem go opuścić i szukałem innego schronienia. Wyszedłszy do ogrodu zobaczyłem, iż przed domem Rogalskich przy ul. Dembińskiego 2/4 stoi grupa żołnierzy niemieckich. Z domu wyprowadzano ludność cywilną i widziałem, jak żołnierze strzelali do wychodzących. Zwłoki rozstrzelanych, w liczbie kilku, widziałem od strony posesji bliższej ul. Marii Kazimiery. Formacji żołnierzy nie rozróżniałem.

W 1945 roku w czasie ekshumacji przy udziale PCK z mogiły zbiorowej naprzeciwko wejścia do domu Rogalskich widziałem, jak wydobyto 140 zwłok, z których wiele zostało rozpoznanych przez rodziny.

Wtedy, 14 września 1944, widząc iż przed domem Rogalskich rozstrzeliwują ludzi, a nasz dom się pali, razem z żoną przeszedłem do szkoły przy ulicy Marii Kazimiery 21. Znajdując się na klatce schodowej we wnęce, widziałem, jak przed szkołę od strony ul. Rudzkiej podjechał czołg niemiecki, z którego zaczęto ostrzeliwać ją. Po chwili, gdy ucichła strzelanina, znów wyjrzałem. Zobaczyłem, jak ulicą Marii Kazimiery od strony Rudzkiej posuwają się oddziały niemieckie. Wśród idących zauważyłem żołnierzy ubranych w wysokie czapki futrzane z czerwonymi denkami. Wycofaliśmy się razem z żoną; ona pozostała na terenie posesji nr 23, ja poszedłem na posesję 29, która także była moją własnością. Jeszcze przebywając w szkole, słyszałem dochodzące z tej strony rozpaczliwe, a niezrozumiałe dla mnie wówczas krzyki. Kiedy przyszedłem na teren posesji 29 zobaczyłem płonący dom, schron był pusty. Ukryłem się w studzience na podwórzu.

W lutym 1945 na murze spalonego domu po stronie numerów parzystych, naprzeciwko posesji 29, widziałem ślady kul i krwi, kilka metrów za ścianą była rozkopana mogiła, z której wyjęto 26 ciał lokatorów mego domu i inne zwłoki. Rozpoznałem ze swojej rodziny ciała: pięciu osób z rodziny Makowskich, córki mojej Aleksandry Pastwa z synkiem Zbigniewem, trzech osób z rodziny Zientarów, trzech osób z rodziny Żaków, dwóch osób z rodziny Zientarów. Poza tym zwłoki trzech osób z rodziny Tkaczyków i dużo innych.

W studzience przebywałem trzy dni. Potem odnalazła mnie moja żona. Wyszedłem i razem z nią i dziewięcioma mieszkańcami okolicznych domów schowaliśmy się do schronu w ogrodzie. Tej samej nocy, kiedy odnalazła mnie żona, tj. z 16 na 17 września, przybył żołnierz niemiecki i kazał nam wyjść ze schronu i opuścić Warszawę na własną rękę.

Przebywając w studzience, nie wyglądałem na zewnątrz i nie widziałem, co się dzieje dokoła. Jeszcze przebywając w szkole, widziałem, iż okoliczne domy stają w płomieniach. 17 września, kiedy żołnierz niemiecki kazał nam wyjść ze schronu, zobaczyłem, że wszystkie okoliczne domy są spalone, dymiły tylko zgliszcza. Zgodnie ze wskazówkami żołnierza udaliśmy się do klasztoru na Bielanach, tu jednakże – wobec przepełnienia – nie pozwolono nam się zatrzymać. Udaliśmy się więc w kierunku Młocin. Na szosie zatrzymali nas przy rogatce żołnierze niemieccy, jakiś oficer kazał nam wsiadać na samochód, który nas zabrał do obozu przejściowego w Pruszkowie.

Córka moja Daniela w końcu sierpnia, chcąc przejść na drugą stronę ul. Marii Kazimiery celem niesienia pomocy rannym, została postrzelona w płuco i przeniesiona do szpitala przy ul. Krechowieckiej 6, Jadwiga była przy siostrze. Ojciec mój był poparzony w schronie przy ul. Marii Kazimiery 21 i ranny w skroń i jak słyszałem od ludzi, był wywieziony z Warszawy i zmarł pod Częstochową.

Na tym protokół zakończono i odczytano.