JAN ROGALSKI

Warszawa, 25 lipca 1948 r. Członek Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, sędzia Halina Wereńko, przesłuchała niżej wymienionego w charakterze świadka, bez przysięgi. Uprzedzony o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań, świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Jan Marian Rogalski
Imiona rodziców Piotr i Stanisława z Szajkowskich
Data urodzenia 8 stycznia 1924 r.
Wyznanie rzymskokatolickie
Przynależność państwowa i narodowość polska
Zajęcie student
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Dembińskiego 2/4

Wybuch powstania warszawskiego zastał mnie na Marymoncie, w domu przy ul. Dembińskiego 2/4. W sierpniu i w pierwszych dniach września Marymont był w ręku powstańców. Niemcy zajmowali tylko Centralny Instytut Wychowania Fizycznego, koszary przy ul. Gdańskiej, „Blaszankę”, „Śmigłówkę”, Olejarnię (później opuszczoną) i Szkołę Gazową (opuszczoną w początkach września). Siły powstańców były małe, większych walk nie było. Z naszego domu do Niemców nie strzelano.

Na początku września (daty nie pamiętam) pojawiły się na Marymoncie ulotki niemieckie wzywające ludność cywilną do opuszczenia miasta. 14 września 1944 roku w godzinach rannych ostrzał stał się silniejszy. Wyszedłem wtedy z kilkoma osobami na drugie piętro, stąd zobaczyłem toczący się wokół Olejarni bój. Około południa posłyszałem odgłos strzałów artyleryjskich i szum czołgów. Około godziny 15.00 drzwi do naszego domu zostały wywalone, jak sądzę przy pomocy pancerfausta, przy czym zawaliły się schody i wejście do piwnicy. Następnie do piwnicy jednocześnie z kilku stron wpadły granaty. Posłyszałem od drzwi wołanie: – Raus, schnell! Następnie ludność zaczęła wychodzić.

W piwnicy naszego domu znajdowali się mieszkańcy naszego domu i okolicznych domów drewnianych w liczbie około stu osób, w tym większość kobiet. Przy oknach piwnicy kręcili się żołnierze mówiący ze sobą po rosyjsku czy też ukraińsku. Wyszedłem w ostatniej grupie. Kiedy minąłem drzwi wyjściowe, zobaczyłem leżące przed domem zwłoki. Było ich może kilkanaście. Przed wejściem stał oficer niemiecki (formacji nie rozpoznałem), pod ścianami domu po obu stronach wejścia stali żołnierze uzbrojeni w karabiny i pistolety maszynowe. Oficer skierował wszystkich mężczyzn na prawo, kobiety na lewo. Do idących na prawo mężczyzn padły strzały od stojących pod ścianami domu żołnierzy. Ponieważ strzały było słychać i z dalszych stron, nie mogłem się zorientować, czy do idących strzelano z broni automatycznej czy zwykłych karabinów. Zacząłem uciekać przez plac na wprost drzwi. Dostałem się przez płot na teren sąsiedniej posesji, doszedłem do ul. Marii Kazimiery i zobaczywszy Niemców, cofnąłem się. Do wieczora ukrywałem się w schronie naprzeciwko naszego domu. Koło tego schronu Niemcy zastrzelili Tokarskiego, który uprzednio przebywał w piwnicy naszego domu.

Nocą przeszedłem do swego domu, czołgając się przez plac. Zobaczyłem wtedy przed domem przeszło 30 trupów. W ul. Dembińskiego widziałem także kilka ciał rozrzuconych pojedynczo. Zwłoki widziałem także nazajutrz, kryjąc się w domu wraz z piekarzem Wackiem (nazwiska nie pamiętam), który także przebywał w naszej piwnicy i uratował się, symulując śmierć. Razem pozostawaliśmy w domu do listopada, daty nie pamiętam.

Mniej więcej po dwóch tygodniach widziałem, jak grupa mężczyzn z ludności cywilnej eskortowana przez żołnierzy niemieckich zakopywała trupy. Większość zwłok sprzed naszego domu została zakopana w dole naprzeciwko wejścia.

W toku akcji ekshumacyjnej z różnych grobów na tym terenie wydobyto około 40 zwłok.

14 września 1944 roku, w czasie, kiedy odbywał się mord przed naszym domem, widziałem, iż okoliczne drewniane domy płonęły. W następnych dniach żołnierze podpalali wszystkie inne domy. Nasz dom podpalili 17 września. Oddziału, który podpalał, nie widziałem.

W listopadzie razem z piekarzem opuściłem Warszawę, przy czym udało mi się ominąć obóz w Pruszkowie.

Na tym protokół zakończono i odczytano.