CZESŁAW JAROSZEK

Czesław Jaroszek
kl. I licealna, oddział humanistyczny
Państwowe Gimnazjum i Liceum
im. Mikołaja Kopernika w Toruniu
Toruń, 15 czerwca 1946 r.

Jak uczyłem się w czasie okupacji

W czerwcu 1938 r. ukończyłem drugą klasę w prywatnej szkole powszechnej „Mazowieckiej” przy ul. Klonowicza 16. Szkoła ta połączona była z gimnazjum i liceum. Na rok przed wybuchem wojny przeniosłem się z rodzicami z Warszawy do Białegostoku, gdzie ukończyłem trzecią klasę [szkoły] powszechnej. Na wakacje pojechałem do rodziny w woj. kieleckim. Tam zastała mnie wojna. Od tej chwili nie miałem kontaktu z rodzicami, którzy tymczasem uratowawszy znikomą część naszego mienia, powrócili zimą 1939 r. do Warszawy. Bezpośrednio stamtąd powrócili do wujka, gdzie spędzałem swe nieco przydługie wakacje.

Od czasu ukończenia trzeciej klasy [szkoły] powszechnej nic się nie uczyłem, ponieważ nie miałem książek potrzebnych do przerabiania materiału klasy czwartej. Rodzice przyjechawszy na wieś, przywieźli mi podręczniki, z których mogłem się uczyć. Toteż zabrałem się ze zdwojoną siłą do pracy. Ucząc się całą zimę i wiosnę, zdołałem przerobić materiał czwartej klasy.

W sierpniu 1940 r. powróciłem do swego rodzinnego miasta, gdzie w tymże jeszcze miesiącu zdałem egzamin do piątej klasy w mojej przedwojennej warszawskiej szkole powszechnej „Mazowieckiej”, która wobec zajęcia budynku szkolnego przez wojsko niemieckie przeniosła się na pobliską ulicę u wylotu pl. Unii Lubelskiej – Bagatelę 14. Po zdaniu egzaminu uczęszczałem przez cały rok szkolny (1940/1941) do piątej klasy i w lecie 1941 r. otrzymałem promocję do klasy szóstej. Znowu wyjechałem na wakacje w Kieleckie, a po powrocie przerabiałem w tejże samej szkole [materiał] szóstej klasy.

Co do samej nauki, to jeszcze na początku piątej klasy zabroniono uczyć się historii, a potem geografii. Była to szkoła o wysokim poziomie nauczania. Wykładali tam nawet profesorowie gimnazjum, ale za to opłata miesięczna była bardzo wysoka. Uczęszczała tam przeważnie inteligencja.

Gdy skończyłem szóstą klasę, wyjechałem na wakacje i po przyjeździe kontynuowałem naukę. Jednakże nie sądzone nam [było] skończyć siódmą klasę, bowiem na początku roku szkolnego 1942/1943 władze niemieckie szkołę zamknęły, podejrzewając o nieoficjalne douczanie młodzieży. Może powodem tego była wizytacja, którą przeprowadził niemiecki urzędnik szkolny wraz z polskim inspektorem, może też po prostu brak pomieszczenia dla Niemców, którzy [potem] ten dom zajęli.

Oprócz szkół powszechnych czynne były w Warszawie gimnazja zawodowe, jak np. ogrodnicze, elektrotechniczne itp. Profesorowie nieoficjalnie uczyli tam zakazanych przedmiotów, jak historii i geografii. Po zamknięciu naszej szkoły profesorowie zorganizowali na większą skalę tajne komplety, które już i przedtem istniały, jednak nie uczęszczałem na nie. Uczono tam historii, geografii i łaciny. Niektórzy profesorowie, jak np. Bieniecki, gimnastyk, musieli się chwycić innej pracy, bo na kompletach nie byli zatrudniani, a nie mieli karty pracy. Toteż dostał on się do apteki, [z kolei] pan Jastrzębski, nauczyciel śpiewu – do organisty, kierownik zaś kompletów, pan Hürnle, który wykładał język polski, wszedł w kontakt z ojcem jednego z naszych kolegów, niejakim Mikołajewskim, który miał warsztat samochodowy i który wystarał mu się o fikcyjną kartę pracy. Tak się zaasekurowawszy, profesorowie rozpoczęli normalną naukę na kompletach, która była płatna (ok. 200 zł).

Organizacja kompletów przedstawiała się następująco. Ponieważ klasa liczyła 35 chłopców – była to bowiem szkoła męska – a było pięć lokali do nauki, więc podzielono nas po siedmiu na komplet. Profesorowie organizując komplety, przebrnęli przez wiele kłopotów. Przede wszystkim chodziło o lokale. Ostatecznie porozumiano się z rodzicami, z których niektórzy zaofiarowali swoje lokale do nauki. Oprócz trudności lokalowych wyłoniły się trudności innej natury. Lokale kompletowe rozsiane były po całym mieście, profesor więc, chcąc zdążyć na lekcje, musiał się bardzo spieszyć i często lekcje te z powodu niemożności dojazdu [profesora] przepadały. Komplety rozłożone były następująco: 1. na Pradze (ul. Targowa), 2. i 3. w Śródmieściu (ul. Marszałkowska), 4. koło stacji Filtrów i 5. na Mokotowie (ul. św. Andrzeja Boboli).

Jak już zaznaczyłem, kierownikiem kompletów był pan Hürnle, który wykładał język polski. Prof. Jastrzębski nauczał historii, prof. Ostrowski uczył nas zoologii i geografii, prof.

Mioduszewska – matematyki, prof. Garkow – rysunków. Komplety miały język nowoczesny angielski i niemiecki. Ja uczyłem się języka angielskiego. Wykładała go prof. Ratyńska. Ks. Kulesza uczył nas religii.

W pierwszej klasie gimnazjalnej posługiwaliśmy się w nauce następującymi podręcznikami: do [języka] polskiego – Mówią wieki Balickiego i Maykowskiego, cz. I, [a z] gramatyki – Gaertnera; do historii – Jana Dąbrowskiego bądź też Tadeusza Bornholtza lub Moszczeńskiej i Mrozowskiej (wprawdzie usiłowano powymieniać na kompletach podręczniki tak, żeby na jednym komplecie były jednakowe książki, ale nie doszło to do skutku); do matematyki – Banacha i Stożka; do geografii – Jaczyńskiego wraz z atlasem Romera; do zoologii – Jaczewskich; do [języka] angielskiego – The frist year of English Klary Jastroch dla pierwszej [klasy] gimnazjalnej. Łacinę wykładał prof. Wąż podług podręcznika Disce latine Auerbacha i Dąbrowskiego.

Klasę pierwszą gimnazjalną ukończyłem na komplecie odbywającym się u kolegi Wołodkiewicza, zamieszkałego przy ul. Marszałkowskiej 64, w trudnych warunkach, w Warszawie bowiem szalała straszna drożyzna. Poza tym nie spałem w nocy prawie nigdy owego lata 1943 r., bo ciągle były naloty alianckie, a ponieważ mieszkaliśmy bardzo blisko stanowisk niemieckiej artylerii na Polu Mokotowskim i dużych koszar gestapo, przeto byliśmy ciągle zagrożeni.

Przez prawie cały czas wojny mieszkaliśmy na al. Niepodległości, róg Rakowieckiej na Mokotowie, naprzeciw słynnego mokotowskiego więzienia. Pamiętnym dla mnie [wydarzeniem] zostanie blokada niemiecka ([Niemcy] otoczyli ulicę i nie wolno było nigdzie wychodzić) 17 stycznia 1943 r., w czasie której gestapowcy zabrali mego ojca na słynny Pawiak. [Zapamiętałem też] majowy dzień bombardowania, kiedy to samolot zrzucił na koszary bombę, od której wybuchały materiały palne znajdujące się wewnątrz nich. Wyleciały przy tej eksplozji wszystkie szyby z okien. Poza tym dużym postrachem były łapanki, które Niemcy urządzali, by wyłapać członków tajnych organizacji lub wywieźć do Niemiec na roboty. Żandarmeria niemiecka wyciągała ludzi z tramwajów i wywoziła na punkt zborny na Pradze.

Toteż tak zaognione stosunki wywarły wpływ na całokształt nauki. Profesorowie na skutek łapanek lub egzekucji spóźniali się na lekcje lub nie przychodzili wcale. Bardzo groźną burzę wywołał swego czasu ze strony niemieckich władz zamach na generała SS Kutscherę, który udał się w zupełności. Za to nałożono na Warszawę bardzo wysoką kontrybucję. Kutschera podpisywał ogłoszenia urzędowe o masowych egzekucjach Polaków.

Poza tym codziennie rozgrywały się potyczki między SS-manami a polskimi organizacjami tajnymi, które tępiły tylko partyjniaków, dając spokój żołnierzom frontowym. Sam należałem do Związku Harcerstwa Polskiego, które tajnie działało na terenie Warszawy (Szare Szeregi, zwane „Zawiszą”). Przenosiło się broń, gazetki, czyli tzw. bibułę, co groziło w każdej w chwili śmiercią, a w najlepszym razie obozem koncentracyjnym. Polska młodzież patriotyczna nawet wbrew zakazowi lękających się o nią rodziców spełniała godnie swój zaszczytny obowiązek. Nie było dnia, żeby gdzieś nie było strzelaniny, żeby nie zabito paru Niemców, względnie Polaków – konfidentów SS. Często gęsto otrzymywali oni wyroki śmierci od organizacji.

Również podczas mojej nauki odbyła się egzekucja przy ul. Madalińskiego, gdzie krew zamordowanych płynęła rynsztokami. Pewnego razu, gdy wracałem koło ul. Puławskiej do domu z kompletów, usłyszałem wielki huk. Jak się potem okazało, nasi wysadzili w powietrze auto wraz z żandarmami, zwane pospolicie budą. Pociągnęło to za sobą wielkie represje.

Jeszcze należałoby wspomnieć o odbiciu 25 jeńców jadących ze sławnej al. Szucha (katownia gestapo) na przesłuchanie. Akcja ta, dosyć szeroko zakrojona, odbywała się na ul. Bielańskiej, róg Długiej. Wówczas to zmarł wskutek ran nasz instruktor ps. Rudy.

Smutny był widok Warszawy w szary dzień zimowy, kiedy budy wraz z żandarmami, którzy trzymali w rękach pistolety maszynowe gotowe do strzału, objeżdżały ulice, sprawdzając porządek. Również patrole często legitymowały podejrzanych osobników. Często zamiast legitymacji wyciągał osobnik broń i zabijał żandarma, staczając z pozostałymi trzema nierówną walkę. Broń była ich legitymacją.

Organizacje i wypadki, które działy się koło nas, bardzo odrywały nas od nauki, mimo to robiliśmy postępy i z wyjątkiem języka polskiego przerobiliśmy kurs pierwszej klasy gimnazjalnej. Wskutek wybierania ludzi z tramwajów i wywożenia ich na roboty do Niemiec profesorowie bali się jeździć tramwajami, dlatego też piechotą przebywali nieraz do kilkunastu kilometrów dziennie.

W drugiej klasie gimnazjalnej komplet nasz został przeniesiony na ul. Boboli na Mokotowie. Zaraz na początku roku wydarzył się tam ciekawy incydent. Podczas gdy myśmy się uczyli, przed dom zajechała buda, z której wysiedli żandarmi wraz z konfidentem. Zaczęli poszukiwać broni, która miała być rzekomo w tym domu ukryta. Idąc piętrami, natrafili na nasz lokal. Wszedłszy z granatami i bronią gotową do strzału, Niemiec wycedził zjadliwie: „Schule” (szkoła), na co jednak pan Hürnle odparł, że udziela nam korepetycji i na żądanie pokazał swą fikcyjną kartę pracy. Po tej indagacji uspokojeni Niemcy zrobili rewizję i gdy ta nic im nie przyniosła, poszli dalej.

W drugiej klasie używaliśmy podręczników szkolnych tych samych co i przedtem autorów. Kurs języka angielskiego nie został przerobiony w pierwszej klasie, toteż dokończyliśmy go w drugiej. Pewne lekcje z powodu trudności z dojazdem odbywały się u kolegi Jasińskiego (ul. 6 Sierpnia 32) i u kolegi Eysmontta (ul. Andrzeja Boboli 6).

Jeżeli chodzi o źródła kupna książek, to były one różnorakie. Jednakże głównym źródłem kupna podręczników szkolnych była ul. Świętokrzyska, róg Szkolnej, gdzie gromadzili się sprzedawcy podręczników z walizkami. Tu odbywały się wszelkie transakcje handlowe książek (cena książki dla drugiej klasy gimnazjalnej: 80–250 zł). Poza tym można było dostać podręczniki w antykwariatach na Starym Mieście i w niektórych księgarniach (ul. Puławska 7). Wyższe klasy kompletów – trzecia i czwarta gimnazjalna – sprzedawały je kolegom z młodszych klas.

Uczniowie pochodzili z inteligencji, przejmowali się losem Polski zakutej w kajdany okupacji i byli nastawieni bardzo patriotycznie. Robili duże postępy. Byli to przeważnie zdolni chłopcy. Profesorowie uczciwie spełniali swe obowiązki, jedynie zmaterializowany pan Hürnle nie nauczył nas, rzec można, niczego.

Ponieważ na początku drugiej klasy gimnazjalnej skończyła się [ważność] legitymacji szkolnej, którą mi zdążyli wydać na początku siódmej klasy, musiałem również się zaczepić, by mieć jakiś dowód. Toteż z kolegą zapisaliśmy się do siódmej klasy [szkoły] powszechnej przy ul. Dolnej na Mokotowie. Wydali nam tam legitymacje. Na lekcje do szkoły powszechnej nie uczęszczałem, ale musiałem zdawać tam wraz z kolegą egzamin z higieny, przyrody nieożywionej, historii kościoła itp.

W zimie zachorowała obłożnie moja matka i została przewieziona do szpitala. Ponieważ ojciec musiał się zająć chorą, zostałem bez opieki i wyjechałem z Warszawy w Kieleckie, do wujka. Tam w długie zimowe wieczory nudziłem się i odpoczywałem po tylu tarapatach. Matce tymczasem uczyniło się lepiej, a była przedtem już prawie umierająca. Wówczas przyjechał do mnie ojciec, przywożąc mi podręczniki. Przy jego pomocy zrobiłem w ciągu wiosny całą drugą klasę od początku i po przyjeździe ze wsi do Warszawy zdałem egzamin do trzeciej klasy gimnazjalnej przy ul. Wielkiej 25. Po zdaniu egzaminu w pierwszych dniach lipca 1944 r. wyjechałem na wakacje i od tego czasu do dziś nie widziałem Warszawy, przez którą przeszła burza Powstania, będącego wykwitem działalności organizacji.

Gdy wybuchło Powstanie, matka znajdowała się w Warszawie, toteż przeszła całą jego gehennę. Po pobycie w Pruszkowie, po wielu trudach dotarła do nas. Teraz, gdy byłem już spokojny o matkę, zacząłem myśleć o nauce. Wówczas nasunęły mi się poważne kłopoty z podręcznikami szkolnymi do trzeciej klasy gimnazjalnej, była to bowiem głucha i zapadła wioska. Jednakże miejscowy ksiądz przyszedł mi z pomocą.

Była to jesień 1944 r., kiedy to front przebiegał od nas w odległości dziesięciu kilometrów. Toteż zdobywszy książki, niewiele mogłem z nich się uczyć, gdyż ciągłe naloty i obstrzały artylerii nie dawały nam spokoju. Wieś nasza, a raczej majątek, była położona 25 km od Ostrowca Świętokrzyskiego i 30 km od Sandomierza. Koło nas, na bocznicy kolejowej na stacji Jasice, usadowiło się potężne niemieckie działo dalekostrzelne, 32-centymetrowe, i bombardowało Sandomierz. W odwecie za to przylatywały rosyjskie bombowce i rzucały bomby na tor kolejowy, szukając owego działa, które jednak po wystrzale wyjeżdżało do lasu, gdzie stało zamaskowane. Te wybryki skupiały [się] na naszej skórze. Byłoby jeszcze względnie dobrze, gdyby dawano nam spokój chociaż w nocy, [ale wtedy] zamiast bombowców huczących nad naszymi głowami przyjeżdżały tzw. terkacze, czyli młynki – rosyjskie samoloty dwupłatowe, które wyłączały zupełnie motor, oświetlały nagle teren za pomocą świec i rzucały małe bomby, które jednakże wystarczały do zagłady.

Tak silnie rozwinięty ruch partyzancki przycichł. Drugie niebezpieczeństwo groziło nam z tego powodu, że w domu naszym była kwatera płatnika niemieckiego – intendenta, do którego przyjeżdżały wozy z prowiantem dla całego pułku. Tu następował rozładunek. Na placu było zawsze kilkadziesiąt wozów, co gdyby spostrzegł samolot, zbombardowałby niechybnie nasze siedlisko. Mieliśmy stale świeże wiadomości, gdy posiadaliśmy radio kryształkowe ze zrzutów, jakie się tam odbywały. W pobliżu frontu stosunki były bardzo obostrzone – wolno było chodzić tylko do 16.00, przy czym chcąc dostać się ze wsi do wsi, trzeba było mieć przepustkę wydaną przez miejscową komendanturę.

Dzięki pomocy ojca przerobiłem od października 1944 r. do marca 1945 r. trzecią klasę gimnazjalną. 17 stycznia 1945 r. zostaliśmy uwolnieni spod okupacji niemieckiej przez wojska radzieckie i za dwa miesiące zostało już otwarte gimnazjum w Ostrowcu Świętokrzyskim, gdzie zdałem egzamin do klasy czwartej. Uczęszczałem dwa miesiące do szkoły, a potem wyjechałem do Torunia, by zdać tu w lipcu małą maturę. Na komplety uczęszczałem tylko rok, tj. od października 1942 do grudnia 1943 r., lecz jestem niezmiernie wdzięczny profesorom za dołożone starania w zorganizowaniu tajnych kompletów, jak też uznaję ich niespożyte zasługi w dziedzinie samego już nauczania wśród tylu niebezpieczeństw.