KAROL SAWICKI

Kalisz, 8 maja 1948 r. Sędzia śledczy E. Strembski przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka, bez przysięgi. Po uprzedzeniu o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań, świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Karol Sawicki
Wiek 42 lata
Imiona rodziców Jan i Anna
Miejsce zamieszkania Kalisz, ul. 23 Stycznia 2
Zajęcie ksiądz
Karalność niekarany
Stosunek do stron obcy

W dniu wybuchu powstania, 1 sierpnia 1944 roku, w domu o.o. jezuitów w Warszawie przy ul. Rakowieckiej 61 znajdowało się 25 zakonników, w tym 15 księży i 10 braci zakonnych. Ponadto w domu tym przebywało sześciu służących i pięciu pracowników o.o. jezuitów, w tym jedna kobieta. Oprócz tego schroniło się tam około kilkunastu osób prywatnych z ulicy. W dniu następnym, 2 sierpnia, na dom nasz od czasu do czasu poczęły padać pojedyncze strzały karabinowe, później zaś pociski armatnie. W pewnej chwili zajechał przed dom samochód pancerny, który począł nas ostrzeliwać. Wszyscy pobiegli do schronu. Gdy ucichły strzały, usłyszałem kroki wchodzących do mieszkania osób. Zaciekawiony wyszedłem ze schronu i ujrzałem przy schodach prowadzących z piwnicy na parter kilku SS-manów. Sprowadzali już oni ludzi z parteru do piwnicy. Byli w hełmach, uzbrojeni w broń automatyczną i w granaty, które mieli za pasem. Na moje zapytanie SS-mani odpowiedzieli mi, że strzelali do tego domu, gdyż jest tu AK i ona pierwsza rozpoczęła ostrzeliwanie Niemców. Odpowiedziałem, że tutaj nie ma oddziałów AK, nasz dom żadnego udziału w akcji nie bierze i prosiłem, ażeby sprawdzili to, gdyż z naszego domu nikt do Niemców nie strzelał. SS-mani obeszli wszystkie pokoje naszego domu… (w tym miejscu świadek poprawia się, że przejrzeli tylko kilka pokoi i to b. powierzchownie) …wtedy wystąpił przełożony domu, ksiądzsuperior Edward Kosibowicz i oświadczył, że jest przełożonym tego domu i głowę swoją daje za to, że nie ma w tym domu AK. Na co zażądali, aby ksiądz superior udał się do komendanta i wyjaśnił tę sprawę. SS-mani, odchodząc z księdzem, nakazali nam, abyśmy nie rozchodzili się po domu.

Nadmienić muszę, że podczas przeszukiwań naszego domu wśród SS-manów niezmiernie ruchliwy był chłopiec około 10 – 12 lat w mundurze żołnierza niemieckiego. Chłopca tego rozpoznał chłopiec 10-letni, który schronił się w naszym domu z chwilą wybuchu powstania. Na widok tego małego żołnierza, powiedział, że jest to syn Ukraińca, komendanta własowców, nazwiskiem, o ile sobie dobrze przypominam, Kamiński. Mieszkał on w tym samym domu, co ów chłopiec Polak, przy ul. Fałata, w odległości może około stu metrów od naszego domu.

Po upływie piętnastu minut po wyjściu księdza superiora wrócili SS-mani. Ilu ich przyszło, nie mogę powiedzieć, ja widziałem tylko trzech, ale kroki słychać było po całym domu. Na moje zapytanie, gdzie jest ksiądz superior, nie odpowiedzieli mi, lecz kazali wszystkim schodzić do schronu. Zebrało się tam około 50 osób, w tym, o ile sobie dobrze przypominam, około pięciu kobiet i jeden 10-letni chłopiec. Następnie SS-mani wywołali najbliżej stojącego księdza, po jego wyjściu zamknięto drzwi. Byliśmy przekonani, że będą wywoływać po jednemu i rozstrzeliwać. Za chwilę drzwi się otworzyły i znów wywołano jedną osobę, wyszedłem ja, zauważyłem, że na korytarzu było trzech SS-manów – jeden przy drzwiach schronu, drugi pośrodku korytarza, a trzeci przy drzwiach mieszkania woźnicy Iwana. Na mój widok drugi z SS-manów powiedział w języku rosyjskim: – Skolko czasow?, na co ja nic nie odpowiedziałem, wtedy zawołał w języku niemieckim: – Tachen uhr. Wyjąłem zegarek i oddałem go SS-manowi, który z kolei przekazał mnie trzeciemu, a ten wprowadził mnie do pokoju Iwana, gdzie zastałem księdza, którego wyprowadzono przede mną. W ten sposób pojedynczo wyprowadzono wszystkich ludzi zgromadzonych w schronie w kotłowni, najpierw księży, a następnie cywilnych i wszystkim odbierano zegarki, wieczne pióra, zapalniczki. Gdy już byli wszyscy zgromadzani w tym pokoiku, za chwilę otwarły się drzwi, usłyszałem słowo Los, a następnie huk pękających granatów, które zostały wrzucone przez SS-manów do pokoju.

Ile granatów wrzucono, nie umiem stwierdzić. W pokoju powstał nieopisany chaos, z powodu ciasnoty ludzie nie mogli padać, potworzyły się warstwy ludzi padających jedni na drugich i rozległy się jęki. Za chwilę rozpoczął się ogień z broni automatycznej do ludzi pochylonych,w pokoju zrobiło się cicho, SS-man przestał strzelać i odszedł.

Podniosłem wtedy głowę, gdyż nie zostałem nawet ranny. W pokoju leżały zwały trupów. W tym momencie zauważyłem, że zdaje się trzech naszych domowników, mianowicie: Jan Gurba, Bronisław Dynak i Józef Jamruz wybiegli z pokoju na korytarz, gdzie zostali zastrzeleni przez SS-mana, a następnie SS-man podszedł do pokoju, w którym odbyła się egzekucja, rzucił ponownie granat, oddał serię strzałów z automatu i odszedł. Ponieważ po jego odejściu żywi i ranni poczęli ruszać się, SS-mani ponownie poczęli strzelać i odchodzić. Tak wracali, zdaje się, trzy razy. W czasie przerw między strzałami zdążyło wybiec kilka osób, które się uratowały.

Z egzekucji tej ocalało ośmiu zakonników: 1) ks. Jan Rosiak, zam. Stara Wieś, pow. Brzozów, woj. Rzeszów; 2) ks. Hugo Kwas, zam. w Gdyni, ul. Tatrzańska 35; 3) ks. Leon Mończo, zam. w Zakopanem „Górka Jezuici”; 4) ks. Aleksander Pieńkosz, który jednak zginął w powstaniu w końcu sierpnia 1944; 5) ks. Stanisław Jędrusik, adresu nie znam; 6) ks. Aleksander Kisiel, zam. w Warszawie, ul. Rakowiecka 61; 7) brat Lucjan Korsak, zam. w Lublinie i 8) ja. Ponadto ocalało kilka osób cywilnych, nazwisk ich nie znam. Ogółem mogło ocaleć około 13 osób. Ja ocalałem na skutek tego, że klęczałem zasłonięty warstwą trupów. Gdy w pokoju już wszystko ucichło, weszło tam po pewnym czasie dwóch SS-manów, z rozmowy ich prowadzonej w języku ukraińskim zrozumiałem, że będą szukać zegarków, w trakcie czego było słychać od czasu do czasu strzał, dobijali rannych. Gdy SS-mani już wyszli, ja w towarzystwie trzech księży i jednej ocalałej kobiety wyszliśmy z pokoju i ukryliśmy się w drwalni. Wieczorem tego dnia pokój z trupami został podpalony.

Po zajęciu Warszawy przez wojska radzieckie z opowiadań naocznego świadka dowiedzieliśmy się, że ksiądz superior Edward Kosibowicz został zastrzelony przy ogrodach miejskich przy ul. Rakowieckiej, zaraz po wyprowadzeniu go z domu o.o. jezuitów. Świadek ten wskazał miejsce jego pochowania. Zwłoki, jak się dowiedziałem, zostały ekshumowane, rozpoznane i pochowane w tym właśnie pokoju, gdzie się odbywała egzekucja. Utworzono tam wspólny grobowiec.

Zeznałem wszystko.

Odczytano.