DANUTA RÓŻAŃSKA

Danuta Różańska
kl. VI
Horodło, 17 czerwca 1946 r.

Jeden dzień mego życia

Działo się to w 1943 r. 11 lipca na Wołyniu, w miasteczku Kisielin. Dzień ten dla Polaków był straszny. Była to niedziela. Ja z tatusiem byłam w kościele. Po mszy świętej, kiedyśmy już wychodzili, [ujrzeliśmy, że] kościół był okrążony przez ukraińskich banderowców. Natychmiast wróciliśmy się do kościoła i pozamykaliśmy za sobą drzwi. Tatuś trzymał mnie za rękę tak silnie, że aż mi zdrętwiała. W tej chwili tatuś został zabity, ja zaś ocalałam.

Dusza była na ramieniu, ale chyba ze strachu – jakby mnie kto wysadził – znalazłam się na szerokim gzymsie, gdzie przeleżałam cały ten bój. Dym był wielki, bo się wszystko w kościele paliło i kule świstały, ale leżałam cierpliwie.

O godz. 22.00 bandyci odstąpili. Ja nie wiedziałam, czy jestem żywa. Po kościele chodziły zrozpaczone matki szukające dzieci, mnie zaś nie było komu szukać, bo tatuś był zabity, a mamusia myślała, że już nie ma kogo szukać, bo sądziła, że wszystkich zabili. Kiedy jednak się odezwałam, nikt nie wiedział, skąd głos się wydobył. Po chwili przystawiono mi drabinę i zeszłam, trzęsąc się jak ryba. W domu była pustka, zastałam tylko płaczącą matkę.