EWA GRANŻAN

Ewa Granżan
klasa I
Państwowe Liceum i Gimnazjum w Świeciu

Jak uczyłam się w czasie okupacji?

Do wybuchu wojny mieszkaliśmy w Międzyrzecu Podlaskim, gdzie rodzice moi pracowali w szkolnictwie powszechnym. W zimie 1940 r. zmarł mój dziadek, który dzierżawił dwustuhektarowy folwark komunalny w Mokranach Starych, pow. Biała Podlaska. Po śmierci dziadka rodzice moi oraz nasi bliscy krewni przejęli dzierżawę tego folwarku. Na skutek tego przenieśliśmy się z Międzyrzeca do Mokran. Tam mieszkaliśmy przez cały czas trwania okupacji niemieckiej.

Od wiosny 1940 r. do maja 1941 r. uczęszczałam do dwuletniej szkoły handlowej w Białej Podlaskiej. Na skutek łapanek, urządzonych przez Niemców na terenie tej szkoły, musiałam przerwać naukę i wrócić do Mokran. Od września 1941 r. do lipca 1942 r. przerabiałam przy pomocy ojca i wuja siódmą klasę szkoły powszechnej i pierwszą gimnazjalną.

W listopadzie [1942 r.] zamieszkała u nas w charakterze buchalterki pani Janina Szczepanowska z Terespola nad Bugiem, nauczycielka [ze] szkoły średniej zajmująca się tajnym nauczaniem. Pracować miała tylko jako nauczycielka, a jej praca buchalteryjna była fikcją potrzebną do zamydlenia oczu Niemcom. W domu mych rodziców zorganizowany został komplet tajnego nauczania w zakresie gimnazjum, a w skład jego weszłam ja, Halina Wasylakówna, córka tamtejszego nauczyciela wiejskiego, i siostrzeniec pani Szczepanowskiej, 15-letni Bogusław Orłowski. Pani Szczepanowska i Orłowski byli na naszym utrzymaniu. Ponadto profesorce przysługiwało jako pracownicy majątku prawo do przydziałów, które stale otrzymywała. Poza tym otrzymywała pensję w wysokości 200 zł miesięcznie, a państwo Wasylakowie płacili również 200 zł.

Nauka odbywała się codziennie od godz. 9.00 do 14.00 z małymi dwu-, trzyminutowymi przerwami. Przerabialiśmy w pierwszym roku do Bożego Narodzenia pierwszą klasę gimnazjum, potem drugą klasę. Uczyliśmy się wszystkich przedmiotów oprócz śpiewu, gimnastyki i rysunku.

Aby [uzasadnić] codzienne przychodzenie koleżanki Wasylakówny, obecność kolegi Orłowskiego i moją bezczynność, byliśmy zarejestrowani jako pracownicy majątku w charakterze ogrodników. W przeciwnym razie Arbeitsamt wywiózłby nas do Niemiec na roboty. Dla stworzenia pozorów i alibi raz lub dwa [razy] w tygodniu (zwłaszcza w lecie) chodziliśmy do naszego ogrodu pleć grządki lub gracować uliczki. Zresztą pracę mogliśmy sobie sami wybrać. Często przy tej okazji uczyliśmy się jakiejś lekcji ustnej, aby mało [czasu] stracić.

Lekcje odbywały się w naszym domu, stale w tym samym pokoju mającym okna od ogrodu. Drzwi wejściowe były daleko, za kilkoma pokojami, i zawsze [pozostawały] zamknięte. Dzwonek ostrzegał nas zawsze. Gość musiał czekać albo okrążywszy dom, wejść drugimi, równie odległymi drzwiami od ogrodu. Wreszcie trzecie drzwi, kuchenne, były aż w drugim końcu domu. Mieliśmy zawsze dość czasu, aby zająć się robotą w ogrodzie, książki schować do lodówki w miejscu przeznaczonym na lód, po czym szybko wyjść po drabinie z domu przez okno.

Były nieraz momenty emocjonujące. W sprawach handlowych przyjeżdżali często Niemcy: żołnierze, gestapowcy oraz cywile, zarządcy majątków upadłościowych (Liegenschaft), których pełno było w okolicy. W pierwszej chwili książki szły pod stół, do lodówki, a my szliśmy do ogrodu. Jednak gdy Niemiec już odjeżdżał, jeszcze z duszą na ramieniu zabieraliśmy się przeważnie do pracy.

Naukę mieliśmy bardzo ułatwioną, gdyż posiadaliśmy książki, wszystkie z lat 1938–1939. Przywoził je po kryjomu mój ojciec z Warszawy, bo stolica rzadko kiedy miała stosowne podręczniki (pożyczaliśmy [je] lub kupowaliśmy od kolegów bardziej zaawansowanych [w nauce]). Było to ogromne niebezpieczeństwo, bo w razie wykrycia tych książek groziła [wywózka do] Oświęcimia lub Majdanka. Wszak już w 1939 r. Niemcy wydali rozkaz spalenia wszystkich podręczników szkolnych pod karą śmierci. Z innych pomocy naukowych był [w naszym użyciu] mikroskop, pożyczony na parę tygodni przez znajomego pracownika gorzelni w Cieleśnicy.

Mimo że brak było innych pomocy naukowych, program klas pierwszej, drugiej i trzeciej gimnazjum był [przez nas] opanowany w stu procentach, co zawdzięczamy niestrudzonej pracy pani Szczepanowskiej, własnej pilności, no i życzliwemu sąsiedztwu. Niemożliwe przecież było utrzymać nasze kształcenie w tajemnicy dłużej niż miesiąc–dwa, potem była to już tajemnica publiczna. Okolice nasze zamieszkane były częściowo przez ludność ruską, która była pod życzliwą opieką hitlerowców. Wystarczyło, aby ci Rusini się dowiedzieli, a można się było żegnać z życiem. Jednak żaden wypadek oskarżenia o tajne nauczanie nie zdarzył się. Najbliżsi Polacy, sąsiedzi, potrafili utrzymać fakt istnienia naszego kompletu w ścisłej tajemnicy. Mało tego, mieszkańcy Mokran rozpoczęli pertraktacje z panią Szczepanowską oraz nauczycielem tamtejszej szkoły powszechnej (mającym Wyższy Kurs Nauczycielski) i potworzyli nowe komplety ze swej młodzieży, która ukończyła siedem klas szkoły powszechnej wiejskiej.

My – najstarsza generacja tajnego kompletu – pomagaliśmy profesorom wykładowcom, ucząc młodzież łaciny. Powstały dwa komplety: a) pięciu dziewcząt i b) trzech chłopców. Obydwa przerabiały pierwszą klasę gimnazjum. Często poza łaciną pomagaliśmy tym uczniom w pokonywaniu trudności związanych z nauką. Książki mieli nasze.

Nasze komplety nie przechodziły żadnych groźnych przygód z Niemcami. Nękały [nas] wizyty nocnych opryszków, rabujących i mordujących ludność. Mimo to lekcje były na ogół regularne. Inne tajne komplety nie były [jednak] w takim położeniu jak nasze. Niemcy dawali się tam we znaki. Pani prof. Szczepanowska często opowiadała o swych przejściach, gdy uczyła potajemnie przed przyjazdem do Mokran. Pewien jej komplet składał się z sześciu dziewcząt. W trakcie lekcji łaciny wpadli do pokoju gestapowcy. Profesorka z zimną krwią wzięła robótkę szydełkową i objaśniła Niemcom, że uczy dziewczęta prac trykotarskich. Gestapowcy dali się nabrać. W innym znów [tajnym] komplecie byli młodzi partyzanci, którzy chcieli służyć Ojczyźnie w szeregach, a żal im było straconych lat nauki. Wielu z nich pozdawało matury, ale i wielu zginęło w bojach.

Po ukończeniu programu jechaliśmy na egzamin do odległej o 30 km Białej [Podlaskiej]. Oczywiście komunikacją kołową. Musieliśmy wstawać o godz. 4.00 rano, aby już o 7.00 być na miejscu. Egzaminowała nas komisja złożona z tamtejszych profesorów, których znałam jeszcze ze szkoły handlowej. Cała Biała [Podlaska] była wprost naszpikowana tajnymi kompletami. Zdawano [do kolejnych] klas, robiono małe i duże matury. Poziom był wysoki i [gdy] uczyłam się już w gimnazjum w klasie czwartej, nie miałam żadnych braków. Pytano nas na tych egzaminach ze wszystkich przedmiotów. [Język] polski, matematykę, język obcy (francuski) i łacinę zdawaliśmy ustnie i pisemnie. Profesorowie przychodzili w ciągu całego dnia i egzaminowali nas. Ciągnęło się to do godz. 18.00–19.00 wieczór.

Wracaliśmy niepewni, czy nas żandarmi nie zrewidują na rogatkach [i] nie znajdą malutkich karteczek ze stopniami. W tym czasie bowiem [w ramach] walki ze szmuglem Niemcy przed każdym miastem rewidowali wozy i pytali o cel podróży. Trzeba było zawsze mieć gotowy pretekst.

To, żeśmy byli [przygotowani] na tak wysokim poziomie, zawdzięczamy przede wszystkim pani prof. Szczepanowskiej. Pracowała z wielkim zapałem i poświęceniem, starała się dać zawsze jak najwięcej z siebie.

Spośród nas trojga wyróżniała się koleżanka Halina Wasylukówna jako najwartościowszy człowiek. Miała bardzo ciężkie warunki materialne, a uczyła się najlepiej, mimo że nie była najzdolniejsza. Jej pilność była dla mnie wzorem i tylko ambicja moja sprawiła, że poziomem swoim dorównywałam jej. Byłam bardziej opieszała, ona [zaś] bardziej szlachetna i pracowita. Chciała zostać nauczycielką. Było to jej powołaniem. Ja znów chciałam pójść na medycynę, a kolega Orłowski pragnął zostać rolnikiem. Ten miał duże zdolności matematyczno-fizyczne. Uczyć się jednak nie chciał. Zamiast [iść] do gimnazjum, wolał kształcić się w jakiejś szkole rolniczej i pracować na ziemi. Dlatego nie uczył się chętnie i przywiózł z egzaminu bialskiego gorsze niż nasze stopnie (większą liczbę dobrych, bo dostatecznych nikt u nas nie miał).

Młodzież wiejska uczyła się z wielkim zapałem. Od poziomu szkółki wiejskiej do poziomu pierwszej klasy gimnazjum musiała zrobić duży przeskok, co kosztowało wiele usilnej pracy. A trzeba jeszcze zwrócić uwagę na to, że [młodzi] pracowali ciężko fizycznie w gospodarstwie [i] mogli się uczyć tylko wieczorami. Ile włożyli w to trudu, wiem dobrze, gdyż miałam z nimi bardzo bliski kontakt. Łączyły nas wspólne zabawy, [ten sam] wiek i tajna nauka.