JÓZEF ALEKSIEJEWICZ


Kpr. Józef Aleksiejewicz, ur. w [nieczytelne], zmobilizowany w 1939 r., zawód: mierniczy, żonaty.


Byłem wzięty do niewoli bolszewickiej 18 września 1939 r. na stacji kolejowej Dubno, dokąd przyjechałem z transportem Składnicy Materiału Intendenckiego w Baranowiczach. Oddział nasz składał się z trzech oficerów i 12 szeregowych; szeregowi w całym składzie byli wzięci do niewoli, oficerowie zaś, korzystając z posiadanych środków lokomocji, odjechali na dwie– trzy godziny przed zjawieniem się bolszewików.

Po zatrzymaniu nas przez oddział bolszewicki zostaliśmy izolowani, początkowo na podwórku jakiegoś prywatnego obejścia, które było obrane jako doraźny punkt koncentracji jeńców, a pod wieczór tegoż dnia w koszarach w Dubnie. W tych koszarach (nazwy nie pamiętam) z każdym dniem liczba zatrzymanych wzrastała i ok. 21–22 września, kiedy nas wywieziono, dochodziła przypuszczalnie do pięciu–sześciu tysięcy ludzi. Z ogólnej masy zostały wyodrębnione grupy: a) oficerów i kilka osób duchowieństwa rzymskokatolickiego i prawosławnego; b) policji i c) lotników. Lotnicy w czasie transportu i później zostali włączeni do ogólnej masy jeńców. Były wypadki ucieczki z obozu, lecz wiadomość o napadach Ukraińców wpływała hamująco.

Następnym etapem była Szep[i]etówka. Bolszewicy nie mogli opanować skoncentrowanej tam masy ludzi. Zaopatrzenie, bardzo niedostateczne, uzupełniane przez więcej przedsiębiorczych dokupywaniem od ludności cywilnej, jak również i w sklepie w mieście, dokąd się udawało przez dziury w płocie.

Po Szep[i]etówce, gdzie byłem kilka dni, nastąpił wyjazd w kierunku wschodnim; po dojechaniu jednak do Kijowa kierunek naszej podróży zmienił się na północno-zachodni; w czasie drugiej części podróży konwój eskortujący nas podawał, że jedziemy do kraju. Podróż jednak zakończyła się w Źwiahlu [Zwiahlu] (Nowogród Wołyński).

Stan jeńców, skoncentrowanych w Źwiahlu [Zwiahlu], dochodził do ok. dziesięciu tysięcy. Skład ¬− wyłącznie szeregowcy. Kilku oficerów (ok. dziesięciu osób) zostało wykrytych w czasie mojej bytności w tym obozie; od razu ich izolowano i w prędkim czasie wywieziono. Po pewnym czasie administracja obozu zaczęła rozsyłać jeńców: kilka tysięcy wysłano do Krzywego Rogu (takie wiadomości co do miejsca wysłania kursowały po obozie), resztę zaś rozdzielono po drobnych obozach, przeznaczonych do przebudowy drogi bitej Źwiahel [Zwiahel]−Lwów−Przemyśl.

W pierwszej połowie listopada 1939 r. zostałem przeniesiony do jednego z takich obozów po polskiej stronie granicy, założonego w majątku ziemskim Hołownica, pow. Równe, w odległości czterech kilometrów od miasta granicznego Korzec. Stan jeńców w tym obozie wahał się od 300 do 600 osób. Skład – wyłącznie szeregowi; narodowościowo w przybliżeniu: 40 proc. Polaków, 30 proc. Ukraińców, 20 proc. Białorusinów i dziesięć procent Żydów. Intelektualnie: cztery czy pięć osób z wyższym wykształceniem, ok. czterech procent posiadających poziom średniej szkoły; reszta rolnicy i robotnicy.

Z obozu w majątku Hołownica w pierwszych dniach wojny sowiecko-niemieckiej (wymarsz ok. 22 czerwca 1941 r.) przetransportowano nas do Starobielska w południowo-wschodniej części Rosji. Tam w końcu sierpnia 1941 r. zostałem razem z innymi przejęty przez delegata polskiego, pana ppłk. Wiśniowskiego i w stosunkowo krótkim czasie przewieziony do Tocka [Tockoje].

Jeżeli chodzi o życie w obozach, to w Dubnie, Szep[i]etówce i Źwiahlu [Zwiahlu] stłoczenie większej liczby ludzi uniemożliwiało administracji obozów bliżej zainteresować się nami, cały ich wysiłek był skierowany na ujęcie nas w jakieś mniej więcej ramy organizacyjne i wyłapywanie oficerów. Przy wszelkich segregacjach i wysyłaniu transportów operowano stanami liczbowymi; przy wysyłaniu transportów ze Źwiahla [Zwiahla] zaczęto stosować listy imienne.

W obozie Hołownica zaciekawienie się nami było więcej szczegółowe. Zapoczątkowane w Źwiahlu [Zwiahlu] listy imienne ze szczegółowymi danymi personalnymi tu zostały rozszerzone i wykończone. Od nadmiernej wścibskości władz ratował nas niski stan intelektualny ich przedstawicieli w naszym obozie (naczelnik obozu, który w pierwszej połowie mojej bytności w obozie Hołownica był jedynym przedstawicielem NKWD, to prawie analfabeta). Zaciekawienie się nami organów NKWD w Równem opierało się na przedstawionych przez miejscową administrację sprawozdaniach. Indagacji podlegali stosunkowo nieliczni koledzy, którzy w wykazach wyglądali niepokojąco.

Dzień pracy nominalnie liczył się osiem godzin, później był zwiększony do 12, wliczając czas potrzebny na drogę do pracy i z pracy do obozu; niedziele wolne od pracy. Faktycznie czas pracy trwał 9 do 12 godzin bez drogi; niedziele – jak dzień powszedni.

Normy wydajności normalnie nieosiągalne; bractwo ratowało się wszelkimi sposobami własnego pomysłu. Bodźcem do zdobycia możliwie dobrej oceny pracy był „kocioł”. Wyjaśniam: jakość wyżywienia i ilość wydawanego chleba były podzielone na grupy zwane w języku urzędowym kotłem. W zależności od przyznanej wydajności pracy przydzielano jedną z ustalonych grup wyżywienia. Dwie niższe grupy, przydzielane dla mających ocenę pracy do 80 proc. normy, były tak liche, że delikwentowi groziło w krótkim czasie wycieńczenie. Za pracę było przewidziane przepisami wynagrodzenie, które czasem wypłacano po potrąceniu kosztów utrzymania za czas objęty listą płacy.

Opłacie, w myśl tych przepisów, podlegała każda robota bez względu na wydajność, ale do stu procent [normy] koszty utrzymania przewyższały wynagrodzenie; przy stu procentach wydajności wynagrodzenie po potrąceniu kosztów utrzymania wynosiło ok. pięciu kopiejek dziennie. Ubranie nominalnie było przeznaczone każdemu jeńcowi. Praktycznie – dostarczanego przez władze bolszewickie ubrania i obuwia nigdy nie starczyło na pokrycie potrzeb. Wydawano je w pierwszej kolejności tym, co się wykazali dobrą wydajnością pracy. Brak ubrania i obuwia specjalnie dawał się odczuć po zużyciu się posiadanego z polskiej armii, względnie dostarczonego z domu.

Życie kulturalne polegało formalnie na biesiedach politruka, który zatruwał swoim gadulstwem każdą wolną chwilę. Praktycznie − elita naszego obozu starała się w miarę możności wpływać na otoczenie przez organizowanie lekcji języków, prowadzone pogadanki na tematy przeciwbolszewickie, wiersze i piosenki o tymże nastawieniu. W dziedzinie przeciwdziałania wpływom bolszewickim wyjątkowo czynny był kolega Włodzimierz Toczyłowski, prawnik z wykształcenia, działacz społeczny z czasów przed 1939 r., początkowo na terenie Wilna, później Sosnowca.

Opieka sanitarna w obozie sprowadzała się do minimum. Powody: 1) czasami (50–60 proc. czasu) obsadzanie stanowisk lekarzy obozowych przez osoby nie zawsze posiadające szkołę powszechną. W razie obecności na tym stanowisku kogoś wykwalifikowanego, wymagania administracji sprowadzały ich dobrą wolę do zera; 2) stale − brak najpotrzebniejszych leków. Mimo jednak złych warunków sanitarnych, przepełnienia, niedostatecznego ilościowo i nieodpowiedniego jakościowo odżywiania – śmiertelność w obozie była minimalna. Zmarł kolega Radzio spod Lwowa na zapalenie ślepej kiszki oraz został zastrzelony w czasie próby ucieczki jeden z kolegów spod Wilna (bliższych szczegółów o zmarłych nie znam). Zresztą słabych i chorowitych wiosną 1940 r. przeniesiono do specjalnego obozu (Żytyń).

Wobec częstego ocierania się w czasie roboty o ludność cywilną, życzliwie nastawioną do nas, odwiedzaniu członków rodziny, części kolegów, otrzymywanej okresowo korespondencji drogą normalną, szmuglowanej korespondencji stale – łączność ze światem zewnętrznym była wystarczająca. Bardzo uczynna dla jeńców była panna Janina Czasznicka, pełniąca obowiązki lekarza obozowego, z zawodu pielęgniarka.

Miejsce postoju, 8 marca 1943 r.