JAN STAWECKI

Plut. [?] pchor. Jan Stawecki, 42 lata, nauczyciel.

Około 20 września 1939 r. dostałem się w Wilnie do niewoli bolszewickiej. Było nas ogółem ok. pięciu tysięcy. Część oficerów, podchorążych i podoficerów zdążyła zdjąć odznaki i uchodziła za strzelców. Po wzięciu [nas] do niewoli bolszewicy odseparowali oficerów i podchorążych z podoficerami od strzelców. Stosunek bolszewików do oficerów i podoficerów był gorszy niż do strzelców. Ja byłem między strzelcami.

27 września byliśmy już w Kozielsku, smoleńska obłast. Tam nas było ok. 15 tys. Trzeba nadmienić, że bolszewicy nie byli w stanie stworzyć nam najprymitywniejszych warunków bytowania. Umieścili nas w cerkwiach, spaliśmy na pięciopiętrowych pryczach. Trafiłem do szopy zbitej z desek – kina. Było tam nas ok. tysiąca osób. Dostawaliśmy raz na dobę porcję kapuśniaku, pajkę chleba i ok. dwóch gramów cukru. To było całe odżywianie. Nie mieliśmy żadnej kąpieli ani też zmiany bielizny, nie mogliśmy się nigdy rozebrać z powodu zimna. Tak wegetowaliśmy ok. sześciu tygodni.

W tym czasie badano nas ok. siedmiu razy. NKWD badało przede wszystkim, czy nie służyłem w policji, [jaki miałem] zawód (podałem się za rolnika), czy nie byłem oficerem (podałem się za strzelca) itd. Korzystali przy tym ze szpiclów, których nie brakowało wśród jeńców, a którzy – poznawszy oficera lub podoficera – wydawali go w ręce NKWD-zistów. Wśród jeńców było ok. pięciu procent Białorusinów komunistów. Ci nie szczędzili epitetów pod adresem Polaków, zachowywali się prowokacyjnie względem nas. W końcu października 1939 r. zwolniono nas, strzelców, z obozu jeńców w Kozielsku i pozwolono wyjechać do kraju.

W marcu 1941 r. zostałem znowu aresztowany pod zarzutem kontrrewolucji. Osadzono mnie w murach polskiego więzienia w Starej Wilejce. Siedziałem w celi śledczej. Okna zawieszone [były] koszami. Aresztowanych nas było z mego rodzinnego miasta Oszmiana ok. 60. W więzieniu porozdzielano nas. W celi wszyscy byli nieznajomi. Niejednokrotnie byli wśród nas szpiedzy, prowokatorzy, którzy ciągle informowali NKWD-zistów o zachowaniu się poszczególnych więźniów. W więzieniu przeszedłem ok. 40 badań pod znakiem jednego i tego samego [rozkazu]: „Opowiadaj”! (Raskazywaj!) – kiedy wstąpiłem do tajnej organizacji, kto mnie zwerbował, [jaki mam] pseudonim, jakie zajmowałem stanowisko, co zdziałałem, [gdzie trzymamy] broń, na usługach jakiego państwa byliśmy, jakie mieliśmy zadania, jakie posiadaliśmy środki łączności, jakie w tym celu odbywaliśmy zjazdy itp.

Szczupłe ramy tej ankiety nie pozwolą żadną miarą ująć choćby części tego, co przeżyłem w więzieniu. Mimo że nic nie dowiedzieli się ode mnie, oskarżony zostałem z art. 64. i 76. jako kontrrewolucjonier, który podjął orężną walkę z ZSRR celem wywalczenia polskiego niepodległego faszystowskiego państwa. Opatrzność tak chciała, że w dniu, kiedy miała się odbyć moja rozprawa, nastąpiła ewakuacja więzienia na skutek wojny niemiecko-sowieckiej. W przeddzień „wojskowy rewolucyjny trybunał” skazał 13 moich kolegów na karę śmierci i według wszelkich danych w nocy wyrok został wykonany. Podczas ewakuacji w forsownym marszu, bez chleba i wody, pod ciągłymi nalotami niemieckich bombowców, na półtora tysiąca poległo nas od kuli i bagnetu bolszewickich siepaczy ok. 500. Zmaltretowani i zniszczeni, więcej podobni do upiorów, przewiezieni zostaliśmy 5 lipca 1941 r. do nowego więzienia w Ruczani [Ruczaju?]. Tu nic nas lepszego nie czekało: w celi przewidzianej maksimum na 40 osób siedziało nas 150. Rodzinę moją w ostatniej chwili, 20 czerwca 1941 r., porwali i wywieźli do Ałtaju.

W początkach września 1941 r., na skutek układu polsko-bolszewickiego i amnestii dla Polaków, zostałem zwolniony z więzienia i od razu w Buzułuku wstąpiłem do polskiej armii.