MARIA STACHURSKA

Warszawa, 28 września 1949 r. Członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, mgr Irena Skonieczna, przesłuchała niżej wymienioną w charakterze świadka, bez przysięgi. Po uprzedzeniu o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań, świadek zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Maria Stachurska, I voto Stępień z d. Mandziak
Data i miejsce urodzenia 8 lipca 1912 r. w Markach k. Warszawy
Imiona rodziców Tomasz i Rozalia z d. Strąk
Zawód ojca majster murarz
Przynależność państwowa i narodowość polska
Wyznanie rzymskokatolickie
Wykształcenie szkoła powszechna
Zawód pracownik pocztowy
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Kamienna 16 m. 57
Karalność niekarana

Wybuch powstania warszawskiego zastał mnie w domu Schichta przy ul. Nowy Zjazd 1. Już wcześniej pracowałam w kuchni szpitala wojskowego, który mieścił się właśnie w domu Schichta. W chwili wybuchu powstania w kuchni pracowały cztery Polki: Danka (nazwiska, ani adresu jej nie znam, podobno mieszka w Szczecinie), Janka (jest zdaje się w Czechosłowacji), Henryka Franczuk (zamieszkała przy ul. Słonecznej, bliższego adresu nie znam), pracownica Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego przy ul. Koszykowej. W kuchni był także zatrudniony Janek, który teraz jest także w Czechosłowacji.

Jak długo byłyśmy u Schichta, nie pamiętam, nie umiem nawet określić, ile to mogło być tygodni. Może dwa, a może trzy.

Przez cały ten czas byłam naocznym świadkiem tego, jak Niemcy z naszego domu (jakiej oni byli formacji, określić nie potrafię, chodzili w mundurach szaro-niebieskich, przypuszczalnielotnicy) podpalali pewnego razu domy przy ul. Nowy Zjazd po przeciwnej stronie ulicy. Widziałam, jak z okna jednego domu zerwał Niemiec firankę, polał ją płynem z bańki, którą trzymał w ręku, płynem łatwopalnym i w ten sposób podpalił dom. Poza tym widziałam, jak Niemcy strzelali do okien sąsiednich domów. Pewnego razu widziałam także, że Niemcy z narożnego domu przy ul. Nowy Zjazd róg Dobrej wyciągnęli ludność z piwnic. Niektórzy z tych ludzi mieli obandażowane głowy, ręce.

Podobno – to słyszałam – Niemcy ludzi tych rozstrzelali. Bliższych informacji o tym może udzielić Henryka Franczuk. Poza tym słyszałam, że Niemcy wrzucili do palącego się domu stojącego niedaleko domu Schichta małą dziewczynkę, około 10-letnią.

O tym, żeby Niemcy rozstrzeliwali kogoś koło naszego domu i o rozstrzelaniu ludności z domów profesorskich, nie słyszałam.

Daty nie pamiętam – w niedługi czas po wyjściu ludności z naszego domu (prócz pracowników kuchni mieszkali w domu Schichta: Jankowski – palacz, Stępień – portier, Julian – windziarz i ich rodziny), razem z Niemcami z naszego domu wyjechaliśmy na Bielany, stąd samochodem do Modlina i do Czechosłowacji.

Na tym protokół zakończono i podpisano.