LUDWIK WIELGOSZ

Plut. pchor. Ludwik Wielgosz, 28 lat, nauczyciel, kawaler.

Zaaresztowany [zostałem] w Stryju 29 czerwca 1940 r., dlatego że podałem się jako mieszkaniec ziem polskich okupowanych przez Niemców. Wywieziono [mnie] w zamkniętym wagonie towarowym (czas podróży 18 dni, w małym wagonie 46 osób) do osiedla Asino ([obwód] Tomsk). Przed przywiezieniem ludności polskiej było to miejsce dla zakluczonych, z dwóch stron otoczone lasem, z trzeciej [był] tartak na wolnej przestrzeni odległy o trzy kilometry, a z czwartej wyjście na stację kolejową Asino.

W barakach pełno [było] pluskiew. Niemal nikt w baraku nie spał. Każdy starał się zrobić sobie jakąś zasłonę od wiatru na rejonie i tam mieszkał (grupami, w kilkunastu ludzi). Niektórych dopiero jesienne deszcze i zimno zmusiły, [by] zamieszkać w barakach. Baraki [były] zaniedbane, bez pieców do ogrzewania – jeden na kilka izb mieszkalnych. Na prośby, przeważnie kobiet z nieletnimi dziećmi, aby zaopiekowały się ludźmi, władze sowieckie miały odpowiedź: „Masz ręce, to sobie zrób” – naturalnie poza godzinami wolnymi od pracy [sic!]. Narzędzia i materiał trzeba było zdobyć własnym sprytem. Trzeba było być murarzem, cieślą, stolarzem i w ogóle wszystko umieć. Jeśli sobie nie zrobiłeś czegoś w rodzaju łóżka, to trzeba było spać na podłodze lub na narach pełnych pluskiew, a były nawet wypadki pogryzienia przez szczury. Odzienie i pościel, jeśli ktoś miał z sobą, to dobrze, a jeśli nie, to władze sowieckie wcale się o to nie troszczyły.

Wśród zesłańców najwięcej było ludności żydowskiej – kupców, przemysłowców, lekarzy, adwokatów itp. – [stanowili] ok. połowy i ci w większości wypadków byli z rodzinami, a pozostała część ludności żydowskiej to przeważnie ludzie młodzi, którzy trudnili się w Polsce drobnym handlem lub pracowali w firmach przemysłowych. Polacy byli ze wszystkich warstw społecznych, Ukraińcy – przeważnie rolnicy.

Ludność polska starała się zamieszkać razem lub w pobliżu. Z ludnością żydowską poniekąd sympatyzowała, ale może tylko dlatego, że ci ostatni mieli trochę wiadomości politycznych od NKWD. Żydzi starali się zdobyć zaufanie władz sowieckich, najczęściej przez narzekanie na Polskę. Ludności ukraińskiej w ogóle Polacy unikali.

Często można było słyszeć od Żydów lub Ukraińców w kolejce po wodę, chleb lub po bloczek na zupę z głów rybich czy jałowy kapuśniak: „To nie Polska”.

W każdym baraku był tzw. starosta, który utrzymywał kontakt z władzami sowieckimi i dbał o porządek w baraku. W praktyce był to człowiek postawiony przez władze sowieckie celem donoszenia o wszystkim, co się w baraku dzieje (sprawy polityczne). Jeżeli tego nie chciał robić starosta baraku, władze sowieckie narzucały zastępcę starosty, który był tym wywiadowcą.

Około 30 proc. ludności posiołka pracowało w tartaku, a reszta przy ścinaniu drzew i budowaniu baraków. Przy pracy w lesie normy były takie, że dobry robotnik z trudem mógł zarobić na chleb i zupę. W tartaku wprawdzie na papierze pisali [zesłanym], że dużo zarabiają, ale nigdy całej zapłaty nie dali, aż do czasu zwolnienia.

Gdy zaczęły się mrozy, robotnicy chcieli zmusić zarząd tartaku (sowiecki) do wyrównania zapłaty, aby sobie kupić watowane ubranie. Urządzili coś w rodzaju strajku – skutek był taki, że ok. 20 ludzi zostało zamkniętych do więzienia. Część wróciła z oznakami tortur na ciele i strasznie wynędzniała, a reszta do czasu [naszego] zwolnienia nie wróciła.

Dwa razy była wygłoszona pogadanka polityczna dla całego obozu na temat polityki sowieckiej. Nie można było spotkać Sowieta (wyjątek: zakluczeni, których część razem z nami pracowała), który by wierzył w powstanie Polski, w nasz powrót, względnie wydostanie się z ZSRR. „Wasza pańska Polska przepadła na zawsze”, „Wy tutaj będziecie żyć, nigdzie nie wyjedziecie” – to były słowa stale słyszane od władz sowieckich.

Słyszałem takie słowa od zastępcy komendanta obozu, aby sobie przygotowywać drzewa na budowę domów i karczować las pod uprawę, bo oni nam stale jeść nie będą dawać. Gdy zaczęła się wojna sowiecko-niemiecka, gdy w stołówce prócz zupy sojowej nic nie było, zarządca stołówki (partyjny) powiedział, że on by Polakom dał jeść wodę i żelazo.

Był szpital, w którym pracowali polscy lekarze, troje Żydów i jedna polska rodzina – małżeństwo i syn. Śmiertelność na ogół była mała.

Do kraju można było pisać, ale o ile wiem, dochodziły tylko pocztówki o bardzo ograniczonej treści. Sam otrzymałem dwie pocztówki od rodziców z pow. Jasło.

Zwolnieni zostaliśmy od 28 sierpnia do 3 września 1941 r. w kolejności[, w jakiej] otrzymywaliśmy udostowierienija. Do armii wstąpiłem na terenie Iranu, po przyjeździe z ZSRR z Wrewskaja [Wrewskij] 28 sierpnia 1942 r.