JÓZEF ŚCISŁO

Dnia 21 października 1946 r. w Gliwicach prokurator rejonu Sądu Okręgowego w Gliwicach w osobie Wiceprokuratora H. Kuna [?], z udziałem protokolanta mgr. Trojanowicza [?], przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka, bez przysięgi. Po uprzedzeniu o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań i o treści art. 107 kpk oraz o znaczeniu przysięgi świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Józef Ścisło
Data urodzenia 20 stycznia 1909 r. w Szcz[nieczytelne], pow. Będzin [?]
Imiona rodziców Władysław i Ludwika z [nieczytelne]
Miejsce zamieszkania Sośnica, pow. Gliwice, ul. Sztygarska 3
Zajęcie kierownik ruchu maszynowego kopalni „Jadwiga”
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarany
Stosunek do stron obcy

Świadek pouczony o treści art. 107 i 115 kpk zeznaje:

24 maja 1943 r. w grupie 62 osób zostałem przewieziony z więzienia tarnowskiego do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Pozostawałem tu w głównym obozie przez trzy miesiące, na blokach 2A, 15A, 29 i 11 [nieczytelne] do 18 sierpnia 1943 r., tj. do dnia wywiezienia mnie do obozu Sachsenhausen w Oranienburgu.

Początkowo byłem aresztowany w Tarnowie i przebywałem w więzieniu do przeniesienia mnie do obozu w Oświęcimiu. Powodów aresztowania mnie zasadniczo nie znałem. Komendant obozu Sturmbannführer SS Afmajer [Aumeier?] 2 czerwca 1943 r., przy [okazji] wezwania mnie na przesłuchanie przed odjazdem do Oranienburga, odczytał mi zbiorczy akt oskarżenia przeciwko 180 członkom przywiezionych grup, w którym zarzucał oskarżonym: 1. komunizm, 2. współpracę na korzyść Sowietów i aliantów, 3. przynależność do organizacji podziemnych, 4. udział w akcji uwolnienia więźniów z więzienia w Tarnobrzegu w maju 1943 r., 5. zorganizowanie fuzji wszystkich związków i organizacji podziemnych.

Zaznaczam, że protokoły przesłuchań oskarżonych były przez nich podpisane (przez niektórych tylko), a podpisy te były wymuszane katowaniem, łamaniem rąk i biciem oraz zakładaniem maski na głowę w wypadku gdy więzień [nieczytelne]. Jeden z naszej grupy, K. Łoboda, ślusarz z warsztatu kolejowego, nie przetrwał tego i zmarł, a kilku po przesłuchaniu zostało odtransportowanych do szpitala więziennego.

Transport więźniów z Tarnowa do Oświęcimia odbył się w ten sposób, że węglarka [?] (mały wagon towarowy kolejowy) została zajęta w połowie dla 62 [?] więźniów, druga zaś połowa [przeznaczona była] dla pięciu konwojentów, SS-manów. Wagon był kryty i ciemny – brakowało okna, a drzwi zamknięto szczelnie z przeciwnej strony, SS-manów. Transport w tych warunkach trwał 12 godzin, po otwarciu wagonu byliśmy półprzytomni z powodu braku powietrza.

Noc spędziliśmy w Oświęcimiu, w łaźni na posadzce. Rano polecono nam rozebrać się na polu przed budynkiem do naga, przy czym odzież nasza została spakowana [?] do worków, a my udaliśmy się do łaźni celem przeprowadzenia kąpieli sanitarnej. Następnie otrzymaliśmy ubiory obozowe. Ja dostałem koszulę poplamioną silnie wysiękami ropy ludzkiej, krótkie i ciasne [nieczytelne]ki, pasiaki bardzo krótkie i częściowo zniszczone oraz jedną skarpetkę białą, a drugą czarną. Buty pozostawili mi moje.

Zostałem później przydzielony do bloku 2A, [w którym] odbywała się kwarantanna trwająca cztery tygodnie. Spaliśmy po dwóch na łóżku, łóżka były piętrowe. Nie było pościeli, a tylko poduszki ze słomy i koce. W czasie kwarantanny więźniowie nie byli używani do pracy, zdarzało się jednakże, że brali nas do prac ziemnych, do kopania rowów, [do] Königsgrube.

W piątym tygodniu kwarantanny została ona rozwiązana, a więźniowie w liczbie 860 [?] zostali rozdzieleni na poszczególne obozy pracy w Oświęcimiu, względnie po komandach okolicznych. Dla 120 spośród nich zabrakło miejsca do pracy. Polecono tych 120 więźniów, wśród których było ok. 20 Żydów, dzieci [?], starcy ponad 50 [?] lat, osoby chore, słabe, źle wyglądające, odesłać do [nieczytelne], gdzie już zaraz [nieczytelne] zostali zgładzeni w komorze gazowej. [Nieczytelne] wiadomo, że kilku moich znajomych z grupy tarnowskiej dostało, jak się [nieczytelne] dowiedziałem zawiadomienia, że członkowie ich rodzin przebywający w obozie w Oświęcimiu zmarli.

Ja zostałem przydzielony do komanda elektryków i umieszczony na bloku 15A. Po tygodniu pracy rozchorowałem się i zostałem odesłany na [nieczytelne]. Leczenie było bardzo skromne, brak było najprymitywniejszych [nieczytelne], lekarzami byli koledzy więźniowie, personel pielęgniarski rekrutował się także spośród więźniów. Wyżywienie w szpitalu nie różniło się niczym od wiktu obozowego, przy czym było nawet skromniejsze, bo nie było Zulagi (dodatku robotniczego). W szpitalu przebywałem osiem dni. Podczas mego pobytu nie zaobserwowałem żadnej zbrodni, codziennie widziałem zupełnie nagie trupy wywożone autem ciężarowym do krematorium.

Po wypisaniu mnie ze szpitala, w połowie lipca zostałem przydzielony na blok 11A, tzw. kwarantannę wyjściową, a to w związku z przeznaczeniem mnie na wyjazd do obozu w Oranienburgu.

Blok 11 składał się z trzech części: 1. suteren, które podzielone były na bunkry, niskie i ciemne, dla osób skazanych przeważnie na śmierć albo na ukaranie [?], niektóre cele, jak mi wiadomo, miały rozmiar 60 cm na [nieczytelne]; 2. parter był przeznaczony na więzienie śledcze obozowe, w którym bardzo często umieszczano osoby przeznaczone na rozstrzelanie; 3. pierwsze piętro zajęte było na tzw. kwarantanny wyjściowe dla osób przeznaczonych na przeniesienie do innych obozów, względnie – w bardzo małym procencie – do wypuszczenia na wolność.

Na podwórcu bloku 11, który był odgrodzony od innych części obozu, [nieczytelne] pod którym był ustawiony ekran do rozstrzeliwania więźniów, a z boku stały dwie szubienice. Z suteren wydobywał się ciężki smród utrudniający oddech i budzący wstręt u przechodzących.

Egzekucje pod ekranem odbywały się bardzo często, dwa do trzech razy w tygodniu, odbywały się one w sposób następujący: więźniowie przeznaczeni na rozstrzelanie sprowadzani byli z cel zbiorowych do umywalni (Waschraum), gdzie rozbierali się do naga, po czym piątkami podchodzili pod ekran, ustawiali się twarzami do niego, a gestapowiec w randze Oberscharführera, którego nazwiska nie pamiętam, strzelał do poszczególnych skazańców z małej odległości w tył głowy z krótkiego karabinka. Przy wykonywaniu tych czynności SS-man ten uśmiechał się z zadowoleniem, o czym opowiadał mi kolega Seweryn Fronczyk z Bychawy (pow. Lublin), który był przez kilka lat w Oświęcimiu. Trupy więźniów były rzucane pod rynsztok, skąd wywożono je samochodami do krematorium. Odzież więźniów składano naprzeciw [miejsca], gdzie leżały trupy, po czym zabierano ją na oddział odzieżowy. Egzekucje te trwały nieraz i cztery godziny. Ginęło w nich od kilku do 300 osób, a nieraz i więcej. W ten sposób rozstrzelano także 315 lubliniaków [?]. O ile mi wiadomo, co do niektórych rozstrzelanych osób nie było najmniejszych podstaw do przypisania im, względnie do udowodnienia jakiegokolwiek przestępstwa. Między rozstrzeliwanymi było dużo zakładników i osób schwytanych w czasie tzw. łapanek. O ile wiem, rozstrzeliwań dokonywał ten sam SS-man, nazwiska jego nie pamiętam. Moim zdaniem egzekucje te dokonywane były na polecenie komendy obozu, o tym świadczy fakt, że osoby przeznaczone do rozstrzelania otrzymywały kartki wystawione przez PolitischeAbteilung z poleceniem udania się na blok nr 11. Każdy, kto otrzymał taką kartkę, wiedział, że jest przeznaczony do rozstrzelania. Rodziny rozstrzelanych bywały zawiadamiane przez komendę obozu, że skazani zmarli śmiercią naturalną, przy czym jako przyczynę zgonu podawano choroby serca, zapalenie płuc itp.

Niezależnie od egzekucji dokonywanych przez rozstrzelanie wykonywano je także przez powieszenie. Około 14 sierpnia 1943 r. powieszono publicznie 12 inżynierów i techników za ucieczkę ich trzech kolegów [nieczytelne] złapano w okolicach Krakowa. Zbiega tego widziałem z oddalenia prowadzonego przez SS-mana, bardzo zbitego, ledwie trzymającego się na nogach i trzymającego złamaną rękę na prowizorycznym temblaku. Jak mi wiadomo, inżynier ten przy dalszych przesłuchaniach został zakatowany. Egzekucja 12 inżynierów wykonana została publicznie obok kuchni obozowej, w czasie gdy więźniowie wracali z pracy. Wykonał ją na polecenie komendy obozu kapo z bloku 11, Żyd Jakub, więzień, były trener boksera Sterlinga, również były zapaśnik. Nazwiska jego nie pamiętam. Inżynierowie do dnia stracenia przebywali przez kilka tygodni w bunkrach na bloku 11.

Na bloku nr 11 przechowywane były różne narzędzia tortur: stołek do bicia, bykowce, słupki, karabinek do strzelania. Pewnego razu mieliśmy karne ćwiczenia za źle posłane łóżka w bloku 11. W ćwiczeniach tych polecono nam czołgać się, biegać, skakać w przysiadzie po podwórzu, na którym odbywały się egzekucje. Na ziemi były ślady krwi, po których musieliśmy się czołgać, biegać i skakać. Ćwiczenia te zarządził Unterscharführer SS, nazwiska nie pamiętam, który był Blockführerem na bloku 11.

Wypadki, które opisałem powyżej, wydarzyły się w czasie mojej obecności i przeważnie na moich oczach. Niezależnie od tego, co wyżej podałem z okresu mego pobytu i [od moich] spostrzeżeń, opowiadali mi koledzy o następujących faktach.

Edward Wrona z Tarnowa, więzień nr 215, dr Roman Szuszkiewicz z Tarnowa, inż. Seweryn Fronczyk z Bychawy (pow. Lublin), por. Bolesław Bielanowicz z Tarnowa, Józef Pilecki z Łodzi i in. opowiadali mi, co następuje:

1. Niektórzy Kommandoführerzy wydali polecenia swym kapo i Vorarbeiterom, żeby powróciwszy z pracy przyszli z robotnikami więźniami w liczbie na przykład o 30 osób mniejszej. Było to równoznaczne z poleceniem dokonania przez kapo zbrodni na ich współtowarzyszach. Kapo, a zwłaszcza ci z zielonymi winklami – zbrodniarze pospolici, przeważnie rozkazy te wypełniali z nadmierną gorliwością, tzn. uzbrajali się w sztyle od kilofów i łopat i nimi bili za najmniejsze „przewinienie”, jak np. chwilę stania przy pracy, złe odezwanie się lub za niezdjęcie czapki przed przechodzącym SS-manem, zapalenie papierosa itp. Częste były wypadki, że kapo uderzał więźnia drągiem po głowie, a gdy ten upadł, stawał obutymi nogami na szyję lub kark albo też kładł łopatę na szyję, stawał na sztyl tej łopaty w rozkroku i swoim ciężarem zaduszał ofiarę. Bywały także wypadki, gdy kapo znęcali się przy[nieczytelne].

2. W obozie był używany do ugniatania dróg przewozowych duży walec żelazny [o] średnicy dwóch metrów, napełniony kamieniami. Walec ten ciągnęło ok. 50 więźniów. Gdy któryś z nich nie miał sił ciągnąć, odwrócił się, potknął, powiedział słowo, wówczas kapo bił kijem po głowie, a bywały także wypadki, gdy ogłuszony uderzeniem więzień upadał, a kapo polecał go rozgnieść walcem. W taki sposób zginął ks. Skrzyński.

3. W Rajsku, obozie pobocznym Oświęcimia, zwanym także Birkenau [?], znajdowała się komora gazowa. Wyglądała ona jak łaźnia. Więźniów wprowadzano do rozbieralni, gdzie zrzucali oni odzież, po czym w dużych grupach dochodzących do 300 osób wchodzili do sali przypominającej tuszownię w kąpielisku, po czym po zamknięciu drzwi wpuszczano gaz (podobno cyjanek potasu) i więźniowie ginęli w strasznych męczarniach, które trwały w niektórych wypadkach i do 20 min. Z drugiej strony komory gazowej była brama wyjazdowa, przez którą wywożono zwłoki zagazowanych do krematorium.

4. W Rajsku było pięć działów, tzw. kominów, a w centralnym obozie oświęcimskim jeden. Każde z tych krematoriów paliło dziennie do 600 trupów, czyli na rok do półtora miliona. Popioły z krematorium wyrzucane były na sąsiednie pola oraz zakopywane do dołów. Bywały wypadki, że do komory gazowej przekazywano kobiety i dzieci, a także i mężczyzn bezpośrednio z transportu, było tak przede wszystkim w przypadku Żydów.

5. W wyniku epidemii czerwonki zmarło bardzo wielu więźniów. Epidemia wybuchła na skutek nieodpowiedniej wody oraz niehigienicznych warunków. Wybuchła również wśród więźniów epidemia tyfusu brzusznego. Komendant obozu Rudolf Höß polecił zwalczyć epidemię w ten sposób, że wszystkie osoby chore na tyfus i podejrzane o tę chorobę zgładzono w komorach gazowych. Powodem tego zarządzenia był fakt, że żona Rudolfa Hößa zakaziła się tyfusem brzusznym i zmarła z powodu tej choroby. Na skutek tego zarządzenia zgładzono w komorze gazowej kilka tysięcy chorych ludzi.

6. W przypadku ucieczki jednego z więźniów współtowarzysze z obozowego komanda byli dziesiątkowani. Zabity więzień, który usiłował zbiec z obozu, leżał w celu odstraszenia przy bramie wejściowej do obozu przez dwa dni. Jeżeli zbiegłego więźnia nie ujęto, to przywożono w jego miejsce matkę, siostrę lub kogoś z rodziny, przy czym członka rodziny zbiegłego ustawiano przy bramie, względnie na przejściach do kuchni z tablicą na piersiach, na której było napisane, że osoba ta dostała się do obozu za ucieczkę więźnia. Schwytani na ucieczce bywali zabijani.

7. Blokowi otrzymywali chleb dzień naprzód według stanu więźniów z dnia poprzedniego. Żeby zaoszczędzić chleb dla siebie lub dla swoich znajomych, mordowano więźniów, by przydzielony im chleb wziąć dla siebie.

8. W 1942 r. rozeszła się wiadomość, że mają cały obóz zdziesiątkować. Wobec tego więźniowie zamierzali zorganizować bunt. Wiadomość za pośrednictwem konfidentów dotarła do komendanta obozu. Komenda obozu zarządziła w czasie apelu segregację na robotników i inteligentów, przy czym wszystkich, którzy podali jako swój zawód np. inżynier, profesor, technik itp., zgładzono w komorze gazowej lub rozstrzelano.

9. Za kradzież chleba lub zupy na szkodę współwięźnia lub też z magazynów z obozu karano śmiercią lub ciężkimi torturami, np. wkładano więźniowi do ust szlauch i puszczano silnym strumieniem wodę z kranu, na skutek czego brzuch więźnia dochodził do wielkich rozmiarów. Zaznaczyć należy, że w obozie panował straszny głód; jedynym i wyłącznym pożywieniem był chleb w ilości 500 g dziennie na osobę oraz zupa: ok. litra do półtora, a czasem tylko pół litra, przy czym zupa ta była różna, tzn. [czasem] gęsta, [a] czasem bardzo rzadka. Do chleba bywały dodatki – margaryna lub plasterek kiełbasy, łyżka marmolady itp. Żeby „nie podpaść” (podpadnięcie równało się karze śmierci), należało się okupić otrzymanymi dodatkami do chleba. Dawano je kapo i Vorarbeiterom celem przekupienia ich.

10. Jeden z kapo umocnił igłę w szpilardzie (twardej rączce drewnianej), grubą i twardą igłę, i przy pomocy tego przyrządu zadawał więźniom tortury, kłując ich w głowy (wiadomość tę otrzymałem od por. Bolesława Bielanowicza).

11. Opowiadał mi Józef Pilecki z Łodzi, że ich kapo na komendzie w Rajsku w 1943 r. wybierał sobie codziennie spośród więźniów trzy osoby, którym zadawał razy drągiem w krzyż, w okolicy nerek. Zwykle po pięciu uderzeniach więzień ginął. Tak zginął młodszy kolega Pileckiego z Łodzi, syn dyrektora elektrowni łódzkiej.

12. Opowiadał mi Edward Wrona z Tarnowa, że jego dwóch kolegów rozmawiało, idąc przez obóz, i jeden z nich powiedział, że po wyjściu na wolność napiszą pamiętniki pt. Krwawa droga. Usłyszał to idący z tyłu konfident, który odgrażając się, zapisał numer tego więźnia. Na drugi dzień wymieniony kolega Wrony otrzymał kartkę z poleceniem udania się na oddział polityczny. Nazwisk tych kolegów Wrony ani też nazwiska konfidenta nie znam.

13. Do założenia obozu w Oranienburgu sprowadzono tam w charakterze założycieli i wychowawców więźniów – 30 zbrodniarzy narodowości niemieckiej, którzy mieli wyroki ponad dziesięć lat za przestępstwa pospolite. Wszyscy oni mieli stanowiska kapo lub blokowych. Wyjaśniam, że stanowisko kapo nie jest identyczne ze stanowiskiem kapusia. Stanowisko kapo polegało na pełnieniu funkcji kierownika komanda (grupy więźniów przydzielonych do pewnych robót na stałe lub doraźnie). Kapuś w języku obozowym oznaczał konfidenta. Funkcje kapo pełnili więźniowie w trzech czwartych rekrutujący się z osób narodowości niemieckiej. Polacy pełnili także funkcje kapo, jeżeli chodzi o komanda zawodowe – np. kapo instalatorów wodnych, kanalizacyjnych, biura budowlanego i in.

14. Gdy byłem już w Oranienburgu przydzielony do komanda Reichspost pod Berlinem, słyszałem, że kierownictwo obozu otrzymało [nieczytelne] wysokości półtora tysiąca Reichsmarek za dostarczenie specjalistów elektryków do prac technicznych. Dostarczono nas wtedy sześciu z Oświęcimia do Oranienburga, przeznaczonych do tej komendy technicznej.

Więcej wiadomości w sprawie, opartych na własnym doświadczeniu, mogliby udzielić następujący byli więźniowie obozu w Oświęcimiu, którzy przebywali tam znacznie dłużej, a to:

Feliks Wyłyk, Gliwice, b. sekretarz Związku Więźniów Politycznych,

W. Cyba, Gliwice, ul. Dolnych Wałów 11 m. 13,

Głoszuk, ogrodnik, Koszyce Wielkie pod Tarnowem (były ogrodnik R. Hößa),

inż. Władysław Plaskura, Gliwice, Zjednoczenie Przemysłu Chemicznego,

Władysław Kluczny, kopalnia „Sośnica”,

dr Roman Szuszkiewicz, Tarnów, ul. Katedralna 5,

Edward Wrona, Tarnów, ul. Krakowska 6 (Związek Więźniów Politycznych),

Kazimierz Fronczak [Frączek], Chojnice k. Jeleniej Góry, dyrektor Fabryki Przemysłu Drzewnego.

Zaznaczam, że Feliks Wyłyk może mieć najwięcej materiału, gdyż był on pisarzem w oddziale politycznym i należy do pierwszych więźniów politycznych Oświęcimia.

Na tym protokół zakończono i po odczytaniu podpisano.