MARIA ŚWIDERSKA

Dnia 11 listopada 1946 r. w Nowym Sączu Sędzia Śledczy Sądu Okręgowego w Nowym Sączu T. Kmiecik, z udziałem protokolantki B. Jacownej [?], przesłuchał niżej wymienioną w charakterze świadka. Po uprzedzeniu o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań i o treści art. 107 kpk świadek zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Maria Świderska
Data urodzenia 9 lutego 1905 r. [?]
Imiona rodziców Władysław i Krystyna [nieczytelne]
Miejsce zamieszkania Nowy Sącz, ul. [nieczytelne] 7
Zajęcie sekretarka związku b. więźniów politycznych w Nowym Sączu
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarana
Stosunek do stron obca

Aresztowana byłam 15 września 1942 r. przez gestapo [nieczytelne] od rana do wieczora. 29 września zostałam wywieziona transportem do więzienia w Tarnowie. 6 sierpnia 1943 r. transportem składającym się z 73 kobiet przewieziona zostałam do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Do obozu przybyłyśmy wieczorem tego samego dnia. Rejestracja w obozie [nieczytelne], następnie o godz. 2.00 przeprowadzono nas do bloku 7. Od razu następnego dnia zaczęłyśmy chodzić do pracy w polu, przy budowie dróg prowadzących do krematorium.

Od pierwszego dnia pobytu w obozie zetknęłam się z nazwiskiem Mandl [Mandel]. Była to Oberaufseherin obozu kobiecego, o której od razu dowiedziałyśmy się, że jest postrachem obozu. Do pracy w pole chodziłam trzy do czterech tygodni.

Po upływie ok. czterech tygodni w niedzielę po skończonym apelu przed kolumnę naszego bloku przyszła więźniarka Niemka, tzw. czarny winkiel, Gerda [nieczytelne]. Zapytała po niemiecku, kto zna perfekt język niemiecki i prace kancelaryjne, polecając wystąpić. Wystąpiłam wraz z kilkoma innymi i koleżanką Stanisławą Rzepkową (obecnie zam. Bielsko, ul. Piastowska 5). Niemka pięć numerów zanotowała i poleciła po apelu zgłosić się w tzw. zonie. Po przybyciu do zony dowiedziałam się, że ponieważ przybywają coraz większe transporty nowych więźniarek, musi być zwiększone KommandoAufnahme [?], czyli biuro rejestracyjne. Od tej chwili pracowałam tam aż do ewakuacji obozu, tj. do 18 stycznia 1945 r.

W czasie, kiedy zaczęłam pracować w Aufnahme, szefem komanda był Unterscharführer Klaus i jego zastępca Wladimir Bilan, znany pod pseudonimem Apuszko. Po odejściu Klausa szefem przez pewien czas był Hoffmann, a później Albrecht pochodzący z Łodzi. Właściwym szefem był Houstek, który po pewnym czasie zmienił nazwisko na Josef Erber. Bilan pochodził ze Stanisławowa [?], gdzie uczęszczał do szkoły. Później był w wojsku sowieckim jako oficer, a gdy przyszli Niemcy, wstąpił do SS. Językiem polskim władał biegle, jednak krył się z tym i nigdy nie używał języka polskiego, jakkolwiek rozumiał i odpowiadał po niemiecku.

Klaus pochodził [nieczytelne] prawdopodobnie z Saksonii. Albrecht pochodził z okolic Łodzi, był kiedyś nauczycielem polskim, mówił poprawnie po polsku. Hoffmann pochodził z Niemiec. (Houstek z [nieczytelne] volksdeutsch). Oprócz tych byli jeszcze Niemcy, jak Hoffer, Grabner, Boger, Lachmann i jeszcze jeden Hoffmann, który był w głównym biurze Politische Abteilung w obozie cygańskim.

Kapo naszego komanda była w tym czasie „Julietka”, jak ją w obozie nazywano, von Pfaffenhofen, pochodząca z Ostrowa Wielkopolskiego – polskie nazwisko [nieczytelne], żona zawodowego oficera polskiego, który przebywał w niewoli niemieckiej. Przez cały czas pobytu w obozie starała się o [wpisanie na] volkslistę, nie była dlatego [nieczytelne] w obozie robiła starania o uzyskanie rozwodu z mężem jako polskim oficerem. Do współwięźniarek odnosiła się źle, szykanowała, potrafiła nawet uderzyć jakąś współwięźniarkę w biurze, od nowych więźniarek wyciągała żywność.

W obozie pracowałam w charakterze pisarki. Wypełniałam arkusze rejestracyjne nowo przybyłych. W tym samym biurze przeprowadzano tatuowanie numerów na lewym przedramieniu. Tę czynność wykonywały niemieckie [?] Żydówki. [Nieczytelne] biura przeznaczone było do celów rejestracji nowo przybyłych więźniarek. Spisywało się wszystkie personalia, jak nazwisko i imię, datę urodzenia, wykształcenie, [ewentualną karalność], datę aresztowania i dzień przybycia. W arkuszu rejestracyjnym była również rubryka „powód aresztowania”, ona jednak nie była wypełniana w naszym biurze, lecz wypełniano ją w Politische Abteilung, a akta [nieczytelne] przez gestapo.

Znaki SB były używane w aktach głównego biura rejestracyjnego. Skrót SB, czyli Sonderbehandlung, w praktyce oznaczał wysłanie do komory gazowej. Skrótu GU nie znam, nie wiem, co on oznaczał, jakkolwiek widywałam go w aktach [nieczytelne] danego więźnia. Skrót SB [?] używany był masowo, tak że mógł też dotyczyć dziesiątków tysięcy osób z kobiecego obozu – tatuowanych, rejestrowanych, tj. tych, które zmarły [?] na terenie obozu. Z obozu stosownie do oznaczenia skrótem SB wysyłano [?] ludzi do komory gazowej lub do uśmiercenia przez [nieczytelne]. Niezależnie od powyższych dwóch sposobów uśmiercania ludzi co pewien czas odbywało się na rewirze sortowanie. Sortowanie dotyczyło więźniarek gorzej wyglądających, a [nieczytelne] Taube, Aufseherin [nieczytelne], Mandl [Mandel] oraz [?] wszystkich [?] SS-manów. Ci wszyscy brali udział w sortowaniu więźniarek. [Nieczytelne] sortowanie przeprowadzała [nieczytelne]. [Nieczytelne] się przy tym [nieczytelne] wyciągała z szeregu. Wysortowane więźniarki prowadzono [?] na blok 29, który odgrodzony był murem od reszty obozu. Na bloku przebywały tak długo, dopóki nie był przepełniony, [nieczytelne] a nawet do tygodnia bez pożywienia, a nawet wody. Gdy był już przepełniony blok, w którym formalnie więźniarki [nieczytelne], a nawet skutkiem tego wiele z nich umierało [nieczytelne], tzw. Blocksperrę. Wieczorem przed blok 25 [nieczytelne], na podwórku bloku więźniarki rozbierały się do naga, z krzykiem i biciem kierowano je na samochody i odwożono do krematorium, gdzie znajdowały się komory gazowe. [Nieczytelne] sortowania odbywały się wśród Żydówek zwożonych z całej Europy, a nawet z całego świata.

Skróty SB [?] i GU spotykało się na aktach personalnych do końca [?]. Pod koniec 1943 r. akta ze skrótami SB [?] zostały z naszego obozu kobiecego przeniesione [nieczytelne] do głównego Politische Abteilung, gdzie miały być zniszczone, jednak tego na pewno nie wiem, gdyż w tym czasie zachorowałam na tyfus.

Wyjaśniam, że oryginalne akta z dochodzeń z poszczególnych placówek gestapo przychodziły do Oświęcimia, do obozu tzw. macierzystego Auschwitz I, natomiast do obozu Auschwitz II Birkenau FKL [nieczytelne] przychodziły tylko Transportlisty, które po zarejestrowaniu transportu zabierali SS-mani do głównego oddziału politycznego, jak również zabierano arkusze rejestracyjne, które były spisywane w biurze Aufnahme. Główny oddział polityczny na podstawie arkuszy rejestracyjnych sporządzał listy nowo przybyłych więźniarek w kilku egzemplarzach, które następnie były odsyłane do Aufnahme, do Schreibstuby, [nieczytelne] tzw. Bekleidungskammer i Effektenkammer. Zentral [?] [nieczytelne] były same [?] czarne [?] oryginalne akta dochodzenia, a [nieczytelne] transportami do poszczególnych placówek gestapo, o czym wiedziałam od kolegów więźniów pracujących w dziale [nieczytelne], a ci dla [nieczytelne] kontroli i sprawdzania numerów chodzili do biura [nieczytelne]. Jedna więźniarka schodziła ze świata [?] na skutek oznaczenia jej aktu skrótem SB lub na skutek wysortowania, [nieczytelne] był używany na liście w Schreibstubie rewirowej i głównej Schreibstubie z dodatkiem krzyżyka, co oznaczało, że więzień nie żyje. W wypadku śmierci na skutek wycieńczenia lub choroby czy zabicia przy pracy, listę oznaczano tylko krzyżykiem.

Na pewno znane są mi wypadki nadchodzenia masowych transportów żydowskich, a te od końca marca 1942 r. [?] prawie do końca, które nadchodziły [nieczytelne]. Z tego rodzaju transportów ok. dziesięciu procent [ludzi] wchodziło do obozu i ci podlegali normalnej rejestracji, reszta zaś szła bezpośrednio do komór gazowych. Były to transporty ze Słowacji, Polski – [nieczytelne], Białystok, Suwałki, cały północno- wschodni teren Polski – z Grecji, z Terezina (pod Pragą), z Niemiec, Włoch, Węgier. Transportów takich, które szły bezpośrednio do komór gazowych bez najmniejszego śladu rejestracyjnego, było bardzo wiele. Liczba w ten sposób zniszczonych ludzi mogła dochodzić do sześciu milionów. Z tych transportów rejestrowano ludzi silniejszych, młodych, jakkolwiek i to nie zawsze było przestrzegane, a owe dziesięć procent było rejestrowane wedle upodobania SS-manów.

Rejestracja [przeprowadzana była] przez tatuowanie na rękach numerów porządkowych. Tatuowanie odbywało się od samego początku, tj. od pierwszego transportu Niemek, które jednak tatuowane nie były, aż do samego końca, z tym że każda kobieta otrzymywała kolejny numer bez względu na narodowość, a Żydówki miały pod numerem wytatuowany trójkąt. Najwyższa liczba rejestracyjna wynosiła ok. 89 tysięcy. Od lata 1943 r. wprowadzono dla Żydówek nowe rejestracje, oznaczone znakiem „i”, tj. przed numerem wytatuowanym była umieszczona litera „i”. Takich numerów było ok. 30 tys.

Z transportów żydowskich węgierskich pewna liczba wysortowanych do obozu weszła na osobny oddział „C” jako tzw. Durchgangsjuden, nietatuowani i nierejestrowani. Tych wysłano na roboty do Niemiec, do transportu dołączając tylko imienne listy. Takich było ponad 50 tys.

Polecenia sortowania do komór gazowych więźniów nadchodziły bezpośrednio z Berlina i to nadchodziły albo do oddziału politycznego, albo do Lagerführung. O tym, że takie polecenia były, słyszałam od kolegów więźniów, którzy byli zajęci w głównym oddziale politycznym. Słyszałam także o tym z moimi koleżankami z rozmów SS-manów, zatrudnionych w biurze Aufnahme. Niezależnie od tego sortowania odbywały się z inicjatywy takich SS-manów, jak Houstek, Taube. Najwięcej energii wykazywali, jeżeli chodzi o sortowanie do komór gazowych, Houstek i Taube [?], [nieczytelne], Mandl, Drexler i [nieczytelne] to robiły to z wielką przyjemnością. Bilan również brał udział przy sortowaniu, jakkolwiek nie wykazywał inicjatywy i nie widać było po nim zbytniego zaangażowania, natomiast na oddziale męskim, na tzw. [nieczytelne] się okrucieństwem w stosunku do więźniów, o czym słyszałam od kolegów w obozie i po wyjściu z niego. W stosunku do więźniarek pracujących w Aufnahme odnosił się Bilan znośnie [?] natomiast w stosunku do więźniarek umieszczonych w obozie [nieczytelne] do [nieczytelne] Aufnahme [nieczytelne] podpisania jakiego aktu formalnego, to przy każdej sposobności bił bezlitośnie. Odnosiło się to [nieczytelne] specjalnie do badaczek Pisma Świętego.

Zdarzały się wypadki, że wyżej wymienieni SS-mani czy SS-manki wysortowali większą liczbę więźniarek na blok 25 i po tym dopiero zwracali się do [nieczytelne] o pozwolenie na odesłanie do gazu. W takich wypadkach pobyt więźniów na bloku 25 wśród najokropniejszych warunków przeciągał się niejednokrotnie do tygodnia. Wszyscy ci, którzy byli umieszczeni na najbliższych blokach, spać w takich wypadkach nie mogli, ponieważ umieszczeni na bloku śmierci bez przerwy jęczeli i wołali o wodę.

W czasie, kiedy klęska Niemiec na skutek porażek na Wschodzie stawała się coraz pewniejsza, Bilan coraz łagodniej ustosunkowywał się do więźniarek, jak i wielu innych SS-manów znacznie zmieniło swój stosunek. Niektórzy z nich zaczynali mówić po polsku, robili to nawet tacy, którzy w ogóle po polsku nie mówili, a tylko zdołali się nauczyć kilku słów. Bilan był specjalnie zmartwiony wkroczeniem do Czerniowiec [?] Sowietów, gdyż, jak mówił, był pewny, że Sowieci dlatego, że on jest przy SS wywiozą całą rodzinę pozostałą w Czerniowcach. Specjalnie czuł się dotknięty, gdy dowiedział się, że syna jego najstarszego Niemcy zabrali do Hitlerjugend. Jednak nawet wtedy, gdy Bilan starał się być grzeczniejszy w stosunku do więźniarek, nigdy nie robił tego bezinteresownie, tylko w zamian za pewne części garderoby, za złoto, które więźniarki organizowały z transportów.

Wymienieni wyżej SS-mani zajęci w biurze Aufnahme na ogół nie szykanowali tam pracujących, z wyjątkiem Houstka, który przy każdej okazji terroryzował, groził wyrzuceniem z biura i odesłaniem do karnego komanda, stale podkreślał, że nikt nie jest przeznaczony na wyjście [?] żywym [?] z obozu.

Specjalnym okrucieństwem odznaczały się SS-manki Mandl, [nieczytelne], [nieczytelne], [nieczytelne] i [nieczytelne]. [Nieczytelne] widywałam często, gdy pochwyciła [?] którąś więźniarkę, która posiadała [nieczytelne] oprócz tego, że niezmiernie obiła [nieczytelne] i skatowała do nieprzytomności, wszystkie środki żywnościowe [nieczytelne] do stanu nieprzytomnego. Do biura Aufnahme rzadko chodziła, opowiadała natomiast [nieczytelne] komendanta obozu i wykonywała przy każdej okazji [nieczytelne].

[Nieczytelne] specjalnym [nieczytelne], ale Houstek, [nieczytelne] i Taube. Specjalnością [nieczytelne] i Taubego było urządzanie długotrwałych apelów w obozie kobiecym na klęczkach z rękami do góry, a niektóre [?] [nieczytelne] do góry, a gdy [?] [nieczytelne] w nieludzki sposób [?]. Dalszą specjalnością tych zbrodniarzy było urządzanie „sportu”, który polegał na skakaniu żabek [?] [nieczytelne] nie straciła przytomności, [nieczytelne]. Przy wszystkich tego rodzaju [nieczytelne] do najlepszych [?]. Padanie [?] ludzi nieprzytomnych czy już nieżywych wywoływało śmiech [nieczytelne] SS-manów.

[Nieczytelne] oprócz tyfusu plamistego i brzusznego był tzw. Durchfall [?], tj. krwawa biegunka. [Nieczytelne] nie było środków leczniczych [nieczytelne] sobie w ten sposób, że chleb obozowy przypiekano na węgiel i tak przypieczony używano jako lekarstwo. SS-mani spostrzegli, że więźniowie używali tego jako lekarstwa, toteż wydali oficjalny surowy [?] zakaz przypiekania chleba i jeżeli zdarzył się wypadek, że któryś OD-man [?] lub SS-man [nieczytelne] przypieczony chleb, [nieczytelne] z biciem wszystkich [nieczytelne]

Wszyscy SS-mani [nieczytelne] podlegali [nieczytelne] oddziałom politycznym w obozie macierzystym, gdzie szefem był [nieczytelne], a jego zastępcą prawdopodobnie był [nieczytelne]. Imion przychodzących [?] w niniejszym protokole SS-manów nie znam z wyjątkiem [nieczytelne].

Kapo Pfaffenhofen-Chłędowska cieszyła się specjalnymi względami SS-manów, a jeszcze przed wywiezieniem do obozu w Oświęcimiu gestapowców z pomorskiego w więzieniu w Krakowie [sic!], tak że więźniarki miały wrażenie, że była konfidentką w więzieniu i w obozie. W obozie zajmowała takie stanowisko jak kapo, blokowa, a następnie była w oddziale gospodarczym Rajsko, względnie Harmęże, gdzie była jako blokowa, a pod koniec była już Lagerälteste.

Z komendantem obozu Rudolfem Hößem nie spotkałam się, gdyż on był w męskim obozie. Jednakowoż słyszałam, że wszystkie władze obozowe z Hößem na czele, komendantami z innych obozów, jak [nieczytelne], Krause, Palitsch, brały udział w akcjach gazowania transportów, selekcjach i innych masowych akcjach zbrodniczych.

W 1943 r. w lecie nadchodziły liczne większe transporty Żydów z Węgier, przeciętnie pięć do sześciu dziennie. Kiedy krematoria nie mogły nadążyć z paleniem zwłok, władze obozowe wpadły na pomysł palenia zwłok w rowach, które wypełniano wapnem, drewnem, polewano naftą lub benzyną i zwłoki zagazowanych wrzucano do tych płonących rowów. Do specjalnie okrutnych wyczynów SS-manów należały wypadki rzucania żywych dzieci do ognia, przy czym była to zarazem próba popisowa dzielności SS-manów i niewzruszoności danego SS-mana.

Bywały takie wypadki, że pewne osoby weszły do obozu, zostały zarejestrowane, tatuowane, [a] w kilka dni po tym kazano nam sprowadzić dane numery. Houstek z [nieczytelne] zabierali je do krematorium. Kartki z listami więźniarek miałyśmy oddać, nazwiska skreślano, po czym otrzymywałyśmy nowe kartki z pominięciem tych nazwisk, a numery wydawało się następnym więźniarkom.

Dokładnie pamiętam taki wypadek, gdy przyprowadzono osiem holenderskich Żydówek, wszystkie ponad 60 lat, tylko jedna z nich liczyła 30. Koleżanki pracujące w Effektach opowiadały, że te Żydówki przywiozły ze sobą olbrzymie majątki w brylantach i zlocie. Po kilku dniach zostały odprowadzone przez Houstka i Hoffmana do krematorium, ślad po nich w księgach obozowych zatarto, a według tego, co opowiadano w obozie, majątek ich zabrali prawdopodobnie SS-mani.

W lecie 1943 r. był w Oświęcimiu założony tzw. Familienlager. Pewnego dnia przyszedł Houstek do kancelarii i zapowiedział, że siły zajęte w kancelarii będą użyte do rejestracji pewnego transportu na innym odcinku obozu. Zaznaczył przy tym, że wszyscy zajęci przy rejestracji mają ze specjalną uprzejmością odnosić się do rejestrowanych. Przypominam sobie, że Houstek, mówiąc to, zwrócił się do jednej Trudy Gertmann, słowackiej Żydówki, która w obejściu z innymi była bardzo szorstka, aby nie krzyczała i aby nikogo nie biła.

Tak ja, jak i moje koleżanki, byłyśmy uderzone tym specjalnym względem i zaskoczone, gdyż do tej pory nigdy coś podobnego w obozie się nie działo. Rzeczywiście ja i kilka moich koleżanek w liczbie ok. 20 poszłyśmy zarejestrować przybyłych do tego obozu, który od tego czasu nosił nazwę familijnego. Na miejscu przekonałam się, że są to rodziny żydowskie, które zostały do Oświęcimia przywiezione z getta w Terezinie pod Pragą, dokąd zresztą zostały te rodziny zwiezione z całej prawie Europy, a więc spotykało się wśród nich Żydów z Francji, Czech, Belgii, Holandii, Węgier, Słowacji, Niemiec. Mówili, że Niemcy wysyłając ich, zapowiedzieli im, że do Terezina, gdzie są umieszczeni, zbliża się niebezpieczeństwo, więc muszą być usunięci w miejsce bezpieczniejsze, jako że mają być wymienieni za jeńców niemieckich zabranych przez państwa wojujące z Niemcami. Razem, bez względu na wiek, w obozie tym przebywało sześć tysięcy osób i wszyscy byli pomieszani na jednym odcinku na sposób familijny, z tym tylko ograniczeniem, że mężczyźni byli w osobnych barakach pomieszczeni, a kobiety z dziećmi w osobnych, jednak komunikacja była utrzymana. Poza tym ludzie ci żadnych ograniczeń – poza zamknięciem w obozie – w życiu codziennym nie mieli. Pracować mogli, lecz wedle swego upodobania i dla swych potrzeb. Jedzenie mieli właściwie to samo co inni w obozie, jednak obfitsze. Otrzymywali kartki korespondencyjne, z tym że jako adres zwrotny mieli podawać miejscowość Waldsee. Na kartkach mieli polecenie pisać, że są wszyscy razem, że dobrze im się powodzi, nie cierpią głodu i że wolno im otrzymywać paczki bez ograniczeń. Kobiety żydowskie wcale dobrze się czuły, używały pudru, szminek, mogły się czesać wedle swego upodobania i nie było zastosowanego żadnego rygoru obozowego. Wieczorem i rano obowiązywały ich krótkie apele, które ustanowione przełożone spośród obozowych odbierały i podawały nam na bramie. Dla dzieci urządzono przedszkole. Malarze pomalowali specjalne baraki dziecięce ilustracjami z bajek, dzieci miały gry i zabawki. Kobiety żydowskie mogły bez ograniczeń rodzić. Jednym słowem, obóz ten był na specjalnych prawach. Tak utrzymał się przez sześć miesięcy.

Pod koniec szóstego miesiąca przyjechał z Terezina drugi taki sam transport sześciu tysięcy osób, a pierwszy transport został zlikwidowany w następujący sposób. Wysortowano młode kobiety i mężczyzn i zapowiedziano im, że odjadą do Niemiec na roboty. Zamiast na roboty do Niemiec pojechali wprost do komór gazowych. W ten sam sposób załatwiono się z resztą bez wyjątku. Ludzie, którzy przybyli następnym transportem, dowiedzieli się, co się stało z pierwszym i, mimo że względem rygoru i regulaminu nic się nie zmieniło, jednak mieli świadomość tego, co się z nimi stanie. Pierwszy transport przed likwidacją napisał swoje pocztówki do krewnych i znajomych na całym świecie i pocztówki te odeszły z obozu z datą 25 marca 1944 r. O fakcie odesłania tych pocztówek z powyższą datą dowiedziałam się od koleżanek pracujących w Postzenzurstelle. Podstęp Niemców polegał na tym, że radio angielskie ogłaszało daty odesłania do gazu większych transportów i m.in. ogłosiło zagazowanie pierwszego transportu całego obozu familijnego. Aby opinię światową wprowadzić w błąd, Niemcy zatrzymali owe kartki korespondencyjne aż do 25 marca 1944 r. i wtedy puścili je w obieg.

Przy transportach nadchodzących z Grecji, Włoch i innych części Europy spotkałam niejednokrotnie takich, którzy dali się łudzić i [nieczytelne] Niemcom, że są wywożeni na roboty, a nie do Oświęcimia, więc wszyscy w ten sposób informowani powoływali się na propagandę angielską, która ma na celu specjalnie szerzyć grozę, jaką Niemcy rzekomo stosowali i dopiero po przybyciu do obozu oczy im się otwierały. Jedynie transport polskich Żydów był zorientowany o celu podróży do Oświęcimia. Bywały wypadki, gdy nadchodziły transporty Żydów polskich, że SS-mani wracali podrapani po rękach i twarzy i wówczas dowiadywałyśmy się, że Żydzi przyjeżdżający z Polski rzucali się na SS-manów, nie chcieli wsiadać na auta i wchodzić do komór gazowych. W takich wypadkach z transportu owe dziesięć procent do obozu nie wchodziło, tylko wszyscy szli do komór gazowych. Słyszałam o wypadku, że jakaś włoska Żydówka pod krematorium wyrwała SS-manowi Schilingerowi rewolwer z ręki i tym samym rewolwerem zastrzeliła go.

Przeważnie transporty Żydów niepolskich spokojnie odchodziły do komór gazowych, w przekonaniu, że idą do kąpieli przed wejściem do obozu, a dla lepszego jeszcze upozorowania otrzymywali ręczniki i mydło, a w samej komorze gazowej była [nieczytelne] wielka waga [?] i napis Eine Laus, dein Tod. Ta wiara w uczciwość Niemców i rzetelne ich postępowanie dają się tym tłumaczyć, że Żydzi, specjalnie niemieccy, mieli wielki kult dla Niemców, mimo szykan, i niejednokrotnie zapytana Żydówka z dumą odpowiadała: Ich bin doch eine Deutschjüdin, spodziewając się traktowania na jakichś innych prawach, nie na tych, które stosowano wobec innych Żydów.

Ogólnie odnosiłam wrażenie, ja i inne moje koleżanki, [na podstawie] zarządzeń władz obozowych oraz z zachowania się SS-manów z biura Aufnahme, że Niemcy chcieli ukryć przed więźniarkami skrót SB , który oznaczał Sonderbehanlung, jak również i inne akcje zbrodnicze, jak selekcje itp., o których tak ja, jak i inne wiedziałyśmy, jednak musiałyśmy udawać, że nie wiemy, co to wszystko ma na celu. Po prostu nie chciałyśmy się otwarcie przyznawać do [wiedzy o] zbrodni, mimo że je całkiem otwarcie w sposób masowy popełniali. Była to pewnego rodzaju szykana moralna przez wmawianie w więźniów, że nie wiedzą [?] o zbrodniach popełnianych przez nich.

W zimie 1942/43 r. Niemcy jeszcze nie wywozili ciężarnych kobiet do obozu, więc zostawały w więzieniu aż do czasu rozwiązania. Później już tego nie przestrzegano, a kobiety, które dostały się w stanie odmiennym do obozu, tym samym przynosiły z sobą wyrok zagłady przez zastrzyk fenolu. Jeżeli nawet która z kobiet w obozie urodziła, to więźniarki Niemki noworodka zaraz wrzucały do pieca.

Szefem biura Aufnahme był SS-man Houstek [?] – Erber Josef.

O innych skrótach poza SB i GK nie wiem.

W wypadkach, kiedy wyżej wymienieni SS-mani z biura Aufnahme dokonywali na własną rękę i z własnej inicjatywy selekcji do komór gazowych lub w inny sposób uśmiercali, zezwolenie zawsze otrzymywali z Berlina już po tym wypadku. Nigdy się nie zdarzyło, aby im odmówiono. Spory pomiędzy Houstkiem a innymi, jak Hoffmannem i Hoferem, słyszałam na własne uszy, przy czym Houstek na swoją odpowiedzialność chciał odstawić transport do komór gazowych, podczas gdy tamci chcieli czekać na oficjalne zezwolenie z Berlina, po prostu, żeby formalnie być krytym. Houstek zaś zapewniał, że na pewno takie zezwolenie nadejdzie.

We wszystkich sortowaniach asystowali lekarze SS-mańscy, jak dr Rhode, dr Mengele, z tym że ten ostatni był specjalistą od doświadczeń na bliźniętach, na matkach, które miały bliźnięta, na karłach itp. Notatki tego ostatniego lekarza tyczące się wyników doświadczeń spisywała Polka, więźniarka dr [?] Maryna Furynina [?], która tam była lekarzem antropologiem. [Nieczytelne] Schwartz, Żydówka ze Słowacji, uchodziła w obozie za ukończoną lekarkę, mimo że nie skończyła studiów i była naczelną lekarką po lekarzach SS-mańskich. Cieszyła się ich zaufaniem i była jednym słowem [nieczytelne] ich lekarzy. Nazwisk innych lekarzy SS-mańskich nie pamiętam. Z naszych lekarek, Polek więźniarek, znane mi są nazwiska dr Janiny Węgierki z Warszawy, [nieczytelne] Tetmajerowej, dr Katarzyny Leniewskiej, [nieczytelne], Kościuszkowej. Wszystkie te lekarki, których było znacznie więcej, działały z wielkim poświęceniem na rzecz chorych więźniarek.

By na terenie obozu wyżej wymienieni SS-mani gwałcili kobiety więźniarki, o tym nie słyszałam, natomiast słyszałam, że z transportów, które bezpośrednio odchodziły do komór gazowych, poszczególni SS-mani wybierali sobie kobiety i przed zagazowaniem gwałcili je.

Częste były wypadki w 1943 r., że lekarze SS-mańscy pobierali krew dla rannych żołnierzy w ilości pół litra od jednej osoby, zwłaszcza od węgierskich Żydówek, które były zdrowe, silne, młode, przeważnie pochodziły z Rusi Zakarpackiej, ze wsi. Każda po pobraniu krwi miała jeden dzień wolny od pracy, podwójną porcję chleba i dodatek, jak margaryna. Niejednokrotnie po takim pobraniu krwi ofiara szybko się wykańczała.

Specjalnie zbrodniczą szykaną było samo przyjęcie więźniów do obozu, a drugą taką były urządzane od czasu do czasu odwszenia. Przyjęcie więźnia rozpoczynało się od rozebrania [go] i skonfiskowania ubrania i środków żywności, jakie więzień z sobą z więzienia do obozu przywiózł. Następnie więźniów strzyżono na [nieczytelne] lub w schodki. Po ostrzyżeniu prowadzono więźniarki do łaźni parowej, przy czym parówka polegała na tym, że jedna z więźniarek wylewała wodę wiadrami na ogień, skutkiem czego wytwarzała się para, ale również i czad. W parze tej więźniarki musiały pozostać przez długi czas aż do ociekania potem. W takim stanie przeprowadzane były do wielkiej hali pod zimny tusz. Jeżeli któraś uchylała się, to SS-mani oblewali takie wiadrem zimnej wody lub biciem zmuszali do wejścia pod prysznic. W następnej zimnej hali oczekiwało się na odzienie obozowe. Blisko połowa w ten sposób przyjmowanych więźniów zapadała skutkiem tego na zapalenie płuc, a dalszym efektem były [nieczytelne] zawiadomienia o śmierci po dwóch lub czterech tygodniach pobytu w obozie.

Jeżeli komuś udało się szczęśliwie przeżyć zapalenie płuc, to dostawał tyfusu, malarii, Durchfallu lub tzw. [nieczytelne]rzycy. Po każdej takiej chorobie, tj. po wyjściu z rewiru – bloku zajmowanego na szpital, który właściwie niewiele się różnił od bloku zwyczajnego – przechodziło się odwszenie [?], w podobny sposób jak się odbywało przyjęcie, z tym że jeżeli komuś udało się wyleczyć z zapalenia płuc, to go powtórnie dostawał i kończył się.

Zasadniczo z gorączką mniejszą jak 40 stopni nikt nie był przyjmowany na rewirze. O tym, kto ma być na rewir przyjęty, decydowała Niemka zwana Toni, która mierzyła gorączkę przez wkładanie termometru do kiszki stolcowej.

Zakończono i po odczytaniu podpisano, z tym że jako systemu stenografii do spisania powyższego protokołu użyto systemu Korbla.