EMILIA MICHALSKA

Dnia 5 stycznia 1948 r. w Łodzi. Sędzia śledczy S. Krzyżanowska przesłuchała niżej wymienioną w charakterze świadka, bez przysięgi. Uprzedzona o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań, świadek zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Emilia Michalska
Wiek 64 lata
Imiona rodziców Antoni i Jadwiga z d. O’Byrn
Miejsce zamieszkania Łódź, ul. Piotrkowska 85
Zajęcie inspektor pracy
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarana
Stosunek do stron obca

W czasie powstania warszawskiego znajdowałam się w domu przy ul. Wawelskiej 60, znajdującym się w czworoboku ulic Wawelska, Pługa, Mianowskiego i Uniwersytecka. W domu tym znajdowała się grupa powstańców prowadzących walkę z Niemcami, stąd był on celem ataków niemieckich. Ostrzeliwany był z dział artyleryjskich, z czołgów, obrzucany był także pociskami zapalającymi. Ponieważ działania niemieckie były przeprowadzane z pewnej odległości, a nasi powstańcy byli prawie nieuzbrojeni, ze strony niemieckiej został zabity tylko jeden żołnierz, którego pochowano na naszym podwórzu, ze strony polskiej byli liczni zabici i ranni.

11 sierpnia 1944 roku w godzinach rannych grupa powstańców kanałami przeszła do Śródmieścia, zaś ludność cywilna dopiero po południu, około godziny 4.00 – jak to było uzgodnione z komendą powstańczą – wywiesiła na domu białą chorągiew (z prześcieradła) na znak poddania się. Bardzo szybko, po usunięciu barykad, na posesję wtargnęli własowcy. Początkowo nie pozwolili nam opuścić piwnic, rzucali za to do piwnic małe granaty, tzw. pukawki. Po pewnym czasie kazano nam piwnice opuścić. Wszyscy wyszliśmy na ulicę. Zauważyłam, że nie pozwolono wyjść kilku starszym, zupełnie niedołężnym osobom. Wiemteż, że w piwnicach zostało kilku rannych.

Na ulicy zauważyłam stojącą na ruinach sąsiedniego domu grupę oficerów niemieckich. Byli w pełnej gali, zauważyłam, że niektórzy mieli nawet białe rękawiczki. Oficerowie ci lornetowali i robili zdjęcia naszej grupie. Na oczach też oficerów zostaliśmy poddani brutalnej rewizji, szarpano na nas ubrania, bieliznę, żołnierze szukali po całym ciele, obmacując dokładnie po brzuchu, pod piersiami, między nogami itp. Słyszałam od kogoś jeszcze w momencie rewizji, że jeden z własowców zgwałcił 15-letnią dziewczynę. W trakcie rewizji bito nas kolbami karabinów, szarpano i popychano lub kopano. Następnie kazano nam uformować szeregi i zaczęto wybierać spośród nas mężczyzn. Odprowadzono ich w kierunku ul. Raszyńskiej. Zewsząd słychać było strzały. Ja tego nie widziałam, ale mówiono, że mężczyzn rozstrzeliwano przy Szkole Nauk Politycznych. Nam kilkakrotnie kazano iść w kierunku pl. Narutowicza, potem zawracano. W pewnym momencie zobaczyłam, że jakiś własowiec popycha przed sobą Stanisława Czosnowskiego, kopie go i zmusza do pójścia przed sobą. Czosnowski był poważnie ranny, było to widać, był zabandażowany. Gdy w pewnym momencie upadł na jezdnię, własowiec strzelił mu w tył głowy. Widziałam także, jak brutalnie bito innego z lokatorów, Józefa Gaczyńskiego.

Wiem, że spośród rannych, którzy leżeli w naszym domu, uratował się jeden młody chłopiec, syn bibliotekarza uniwersyteckiego, p. Lewaka. Słyszałam, że innych własowcy wystrzelali m.in. Jana Łępickiego.

Wiem od swego siostrzeńca Jerzego Michalskiego, którego zatrzymali Niemcy dla zbierania trupów z pobliskich uliczek, że musiał ciała zabitych składać w naszym domu, który Niemcy następnie podpalili. Po ukończeniu tej roboty Niemcy przekazali mego siostrzeńca własowcom, miał być przez nich zastrzelony, kazali mu podejść już do ściany. Uratował się cudem, bo trafił przypadkiem na Rosjanina, urodzonego także jak on w Symferopolu. Rosjanin tak się ucieszył ze spotkania ziemliaka, że już go nie zastrzelił.

Odczytano.