FRANCISZEK WŁODARCZYK

Dnia 10 grudnia 1945 r. w Warszawie sędzia śledczy Alicja Germasz przesłuchała niżej wymienionego w charakterze świadka. Uprzedzony o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań, świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Franciszek Włodarczyk
Wiek 41 lat
Imiona rodziców Szymon i Rozalia
Miejsce zamieszkania Warszawa-Pelcowizna, ul. Modlińska 26
Zajęcie proboszcz parafii św. Jadwigi
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarany

W okresie powstania warszawskiego mieszkałem na plebanii parafii Zbawiciela, ul. Marszałkowska 37, jako wikariusz tejże parafii. 4 sierpnia 1944 r. po południu przewinęło się przez dom plebanii i podwórze wiele osób, które uciekały z poszczególnych domów przy ul. Marszałkowskiej. Ludzie ci opowiadali, że Niemcy podpalają kolejno wszystkie budynki od pl. Unii Lubelskiej do pl. Zbawiciela i wypędzają z nich ludzi. Między innymi była córka właściciela apteki G. Anca i pracownik tejże apteki, którzy mówili to samo, nie podawali jednak żadnych szczegółów tyczących się specjalnie domu przy ul. Marszałkowskiej nr 21.

Po południu 5 sierpnia przyszli na plebanię Niemcy. Byli to – jak mi się zdaje, sądząc z mundurów – żołnierze i kazali wszystkim opuścić dom. Przeprowadzili nas w grupie około 20 osób (księża, kościelni, służba) przez dom nr 35 na ul. Marszałkowskiej, na przeciwległą stronę ulicy i kazali wszystkim położyć się na ziemi twarzą do chodnika. Leżało tam już około stu osób, mężczyzn i kobiet. Leżeliśmy tak około godziny i nikt się nami specjalnie nie zajmował. Po godzinie Niemcy kazali wstać i popędzili nas w stronę ul. Litewskiej (kobiet wtedy już nie widziałem). Na rogu Litewskiej i Marszałkowskiej stała grupa Niemców i Ukraińców. Ci kazali nam znowu położyć się na ziemi twarzą do chodnika w kierunku ul. Litewskiej.

Leżąc na ziemi, nie widziałem tego, co się działo po przeciwnej stronie Marszałkowskiej i na ul. Oleandrów.

Nadmieniam, że zbliżając się do ul. Litewskiej, widziałem dopalającą się aptekę G. Anca, w jednym z wypalonych otworów okien czy drzwi zauważyłem dwóch mężczyzn w pozycji klęczącej, względnie przewieszonych, nie umiem sobie uprzytomnić przez co, twarzą w dół. Ludzie ci wyglądali na zabitych.

W czasie, gdyśmy leżeli na ziemi, kręcili się koło nas Niemcy i Ukraińcy, wymyślali, kopali. Po jakiejś godzinie kazano nam wstawać kolejno i ustawiano nas na ul. Litewskiej. Część osób została na Marszałkowskiej, co się z nimi stało, nie wiem.

Nas zaprowadzono w al. Szucha do gestapo. Tu badano każdego z nas osobno. Mnie pytano przede wszystkim, gdzie byłem i co robiłem w czasie od wybuchu powstania. Następnego dnia zostałem zwolniony łącznie z grupą wszystkich księży z kościoła Zbawiciela. Powróciliśmy na plebanię, gdzie byliśmy aż do kapitulacji Warszawy.

W tym okresie nikt z zewnątrz na teren plebanii już nie wchodził i co się działo w okolicy, nie wiedzieliśmy.

Odczytano.