ZOFIA GALIŃSKA

Zofia Galińska
kl. V
30 września 1946 r.

Moje wspomnienia zbrodni niemieckich

Zbrodnia to słowo straszne, to słowo, które zrozumiałam w czasie okupacji. O różnych zbrodniach ludzie opowiadali sobie po cichu, potajemnie, bo strach było mówić głośno. Mówili o Majdanku, Oświęcimiu, gdzie ludzi palono żywcem, o mordowaniu dzieci, o znęcaniu się nad więźniami i biciu ich aż do śmierci. Wszystko to napełniało zgrozą moje młode serce. Jednak ta zgroza i lęk szybko mijały, bo to, co się usłyszy, prędzej się zapomni, ale tego, co widziałam, nie zapomnę aż do śmierci.

Było to w połowie zimy 1944 r., śnieg padał od samego rana, padał cicho i powoli na zamarzniętą ziemię. Dzień był wyjątkowo piękny, jak żaden tej zimy. Pewnie dlatego, że to były zapusty. Choć smutne i biedne, bo w niektórych domach nawet chleba nie było, ale zapusty polskie i w Polsce. To było najważniejsze. Pomimo wojny ludzie chcieli ten dzień uczcić choć serdeczną rozmową z rodakami. Gdy zaczął zapadać wieczór, ludzie zaczęli schodzić się po domach i gawędzić o tym, o czym nie było wolno… Do nas również przyszli sąsiedzi, ale pomimo ciepła w pokoju, staliśmy na podwórku, patrząc na gasnący dzień. Przytuliłam się do mamy i słuchałam, co mówią starsi.

Wtem usłyszeliśmy szum samochodu. Młodzi uciekli za dom, bojąc się łapanki, a starsi i ja między nimi staliśmy przy płocie. Oto ujrzałam samochód pełen żandarmów, a w [nieczytelne] naszych więźniów, którzy klęczeli z gołymi głowami i ze związanymi w tył rękoma. Twarze ich były smutne, ale dumne i wyniosłe. Żandarmi od czasu do czasu bili ich kolbami. Widok ten przeraził mnie okropnie. Tatuś powiedział, że pewnie ich wiozą na rozstrzelanie.

Pobiegłam za autem. Niedaleko, bo koło piątej chałupy od nas, auto stanęło. Żandarmi wyskoczyli, zaczęli między sobą rozmawiać, po czym zaczęli zrzucać z samochodu po trzech więźniów i do każdej trójki oddawali salwę. Za chwilę trzech ludzi leżało z roztrzaskanymi głowami lub z rozszarpanymi piersiami, a drudzy patrzyli na to, czekając swej kolejki. Kiedy strzelali do ostatniej trójki, jeden z więźniów krzyknął: „Jeszcze Polska nie zginęła” i jego kule rozniosły najbardziej. To był widok okropny, utkwił on w mojej duszy na zawsze.

Bóg sam wymierzył zbrodniarzom karę. Rok później o tej samej porze tak samo padał śnieg i przysypywał nie tylko mogiły pomordowanych Polaków, ale również i morderców – okupantów. Ciała ich leżały na drogach, a nad nimi pastwiły się kruki.