HELENA JAROSZEK

Warszawa, 8 czerwca 1949 r. Członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce mgr Norbert Szuman przesłuchał niżej wymienioną w charakterze świadka, bez przysięgi. Po uprzedzeniu o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań, świadek zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Helena Jaroszek
Data i miejsce urodzenia 26 stycznia 1901 r. w Warszawie
Imiona rodziców Wacław i Tekla z d. Białorudzka
Zawód ojca maszynista kolejowy
Przynależność państwowa i narodowość polska
Wyznanie rzymskokatolickie
Wykształcenie szkoła powszechna
Zajęcie przy mężu
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Elbląska 61
Karalność niekarana

Przed wojną, od roku 1911 aż do wybuchu powstania, mieszkałam w Warszawie przy ul. Osmolińskiej 27, na Powązkach. Dom ten miał siedem mieszkań, razem mieszkało w nim dwadzieścia kilka osób. Mniej więcej na dwa tygodnie przed wybuchem powstania żołnierze niemieccy ustawili około dwadzieścia pięć dział na tyłach Żoliborza, pomiędzy ul. Włościańską a Burakowską. Działa te były wycelowane na Wisłę. Byli przy nich żołnierze niemieccy (nie SS-mani) oraz Ukraińcy, także w mundurach żołnierzy niemieckich. Wiem to od osób, które musiały pracować przy gotowaniu obiadów dla nich.

1 sierpnia 1944 roku około godziny 3.00 po południu, będąc w swym mieszkaniu, usłyszałam strzały na Żoliborzu. Były to najpierw strzały armatnie, a zaraz potem karabinowe. Aż do południa 2 sierpnia był na ulicy Osmolińskiej spokój, jedynie wszyscy mieszkańcy musieli siedzieć w domach, bo Niemcy – żołnierze – strzelali z karabinów do każdego, kto pokazał się na ulicy. Tak np. w bramie mego domu został raniony przez nich jeden mężczyzna, pod numerem 25 drugi, a pod 23 była ranna kobieta.

2 sierpnia po południu do mojego domu i domów sąsiednich wpadali żołnierze w niemieckich mundurach, mówiący po niemiecku, i pod pozorem szukania powstańców i amunicji rabowali, co chcieli. Jeszcze wcześniej, około godziny 11.00 rano tego dnia przeszłam tyłami na ulicę Powązkowską 78, do domu, gdzie mieszkał mój syn. Dowiedziałam się wtedy od właścicieli domu, Walucha (dziś nieżyjący) i jego żony Kazimiery Waluchowej (obecnie Powązkowska 78), że 1 sierpnia około 4.00 lub 5.00 po południu Niemcy wyciągnęli z domu przy ul. Powązkowskiej, stojącego nad stawkiem przy cmentarzu, przebywające tam osoby; następnie kobiety i dzieci puścili wolno, a mężczyzn w liczbie 26 rozstrzelali za cmentarzem, naprzeciw bramy ogródków działkowych. Jeden z tych mężczyzn został jednakże nie zabity, a tylko ciężko ranny; jego nazwisko i adres obecny może podać pani Kazimiera Waluch.

Aż do 20 sierpnia żołnierze niemieccy lub ukraińscy stale wchodzili do domu, w którym mieszkałam, i do domów sąsiednich i rabowali. Równocześnie nieustannie ostrzeliwali ludzi, którzy pokazywali się na ulicy, nie pozwalając nawet wychodzić nikomu po wodę, którą wobec tego musieliśmy czerpać z prowizorycznych studzienek, wykopywanych przez nas na podwórkach.

Przez cały ten czas na Osmolińskiej ani w najbliższym sąsiedztwie nie było walk z powstańcami ani też nie było oddziałów powstańczych. Tylko nocami powstańcy z lasu mieli przechodzić ulicą Ciechanowską i Włościańską na Żoliborzu – co wiem z opowiadania osób, które miały to widzieć.

20, a może 21 sierpnia żołnierze niemieccy, służący przy wyżej wymienionych armatach, przyszli do mojego domu i do domów sąsiednich. Było około godziny 2.00 po południu, kazali wszystkim mieszkańcom ulic Osmolińskiej, Ciechanowskiej, Włościańskiej, Czartoryskich, Jasnodworskiej, Powązkowskiej, Czerwińskiej, Tuszyńskiej, Lipnickiej, Libawskiej i Gąbińskiej opuścić mieszkania i iść w stronę Woli; mówili – co w moim domu sama słyszałam, bo żołnierz niemiecki mówił po polsku – że będą palić domy, bo potrzebne im jest pole widzenia. Ponieważ w myśl polecenia Niemców po opuszczeniu domów szliśmy wszyscy w jednym kierunku, więc od towarzyszy drogi wiem, że podobny rozkaz wydano także mieszkańcom ulic wyżej przeze mnie wymienionych.

Już około 6.00 po południu tego samego dnia tak ja, jak i inni wyrzuceni z domów, widzieliśmy, że domy, z których nas wypędzono, stały w płomieniach. Następnego dnia, kiedy ogródkami przekradłam się w stronę mego domu na Osmolińskiej 27, widziałam już tylko zgliszcza domu mojego i sąsiednich.

O zbrodniach niemieckich na Żoliborzu zeznał mój syn, Mieczysław Jaroszek (zam. na ulicy Rzecznej 3, Targówek).

Dodaję, że kiedy po wyrzuceniu mnie i innych z domów w dniu 20 lub 21 sierpnia, szliśmy w kierunku Woli ulicą Libawską i Powązkowską, podjechały samochody z żołnierzami niemieckimi i ładowali do tych samochodów wszystkich, którym nie udało się uciec, i dokądś ich wywozili. Mnie udało się uciec i nie wiem, dokąd innych wywieźli.

Dodaję jeszcze, że jakiegoś 3 lub 4 sierpnia osoby, które poszły pracować dla Niemców służących przy armatach, wspominanych na początku mego zeznania, mówiły, iż część tych armat skierowana była nie na Wisłę, a w kierunku Powązki – Wawrzyszew.

Na tym protokół zakończono i po odczytaniu podpisano.