CZESŁAWA PALOTKO

Warszawa, 9 stycznia 1946 r. P.o. sędzia śledczy Antoni Krytowski, delegowany do Komisji Głównej Badania Zbrodni Niemieckich Oddział Warszawa Miasto, przesłuchał niżej wymienioną osobę w charakterze świadka, bez przysięgi. Po uprzedzeniu o obowiązku mówienia prawdy i o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań, świadek zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Czesława Palotko, I voto Młućko
Wiek 38 lat
Miejsce zamieszkania ul. Birżańska 16 m. 17
Zajęcie pracownica dyrekcji kolejowej w Warszawie
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarana

Powstanie warszawskie zastało mnie i mego pierwszego męża Stanisława Młućko w domu brata mego męża przy ulicy Wszeborskiej 5. Około godz. 17.00 z pancerki stojącej tam na torze kolejowym Niemcy otworzyli gwałtowny ogień, przy czym jeden z pocisków (kula karabinowa) wpadł przez okno do naszego mieszkania, wobec czego opuściliśmy je, udając się do piwnicy. Zgromadziło się w niej sporo ludzi. Oprócz kobiet i dzieci, które były w przeważającej większości, w piwnicy znalazło się dziesięciu mężczyzn, a w tej liczbie prócz mego męża znani mi osobiście Jerzy Winiarski i jego ojciec, którego imienia nie znam. Stary Winiarski był i jest właścicielem domu przy ul. Wszeborskiej 5.

W piwnicy przebywaliśmy około godziny, po czym rozległ się tupot nóg i pojawili się żołnierze niemieccy (z trupimi główkami na czapkach), którzy krzyczeli głośno raus i, grożąc rozpylaczami, kazali nam opuścić piwnicę. Po wyprowadzeniu nas na ulicę, Niemcy oddzielili nas od mężczyzn, każąc nam ustawić się pod ścianą sąsiedniego domu, znajdującego się przy ul. księcia Ziemowita, po czym wepchnięto nas na podwórze tego domu. W czasie, gdy byliśmy na podwórzu, usłyszeliśmy serię strzałów z broni maszynowej. Było to bezpośrednio po wepchnięciu nas na podwórze. Usłyszawszy strzały, zatkaliśmy rękami uszy i w tej chwili zobaczyliśmy wbiegającego na podwórko starego Winiarskiego, który trzymał się rękami za głowę i krzyczał: „ – Już nie żyją!”. Na moje pytanie oświadczył, że mąż mój został właśnie przed chwilą zastrzelony, tak samo jak jego syn Jerzy i cała reszta. Mówił mi, że widział to na własne oczy.

Winiarski mówił mi, że ocalał przez to, że oficer niemiecki oddzielił go od reszty mężczyzn. Ja myślę, że stało się to dlatego, że Winiarski ubrany był w mundur kolejowy, a poza tym robił wrażenie, że jest stary, mimo że miał niewiele chyba ponad 50 lat.

Egzekucja odbyła się pod murem tego samego domu przy ul. Ziemowita, na podwórko którego my, kobiety wraz z dziećmi, zostałyśmy wepchnięte. Nie wyprowadzali nas już więcej na ulicę Ziemowita, lecz podwórkami i przez parkany przeprowadzono nas z powrotem do piwnicy domu przy Wszeborskiej 5.

W dniu następnym po egzekucji, 2 sierpnia, ciało mego męża ukradkiem o godz. 6.00 rano zabrałam z ulicy i zakopałam następnie na polu w kartoflach w pobliżu naszego domu. Po pięciu dniach, gdy się uspokoiło nieco, zbiłam trumnę i męża pochowałam w tym samym miejscu.

Na wiosnę 1945 roku ciało mego męża przeniosłam i za zezwoleniem pochowałam na cmentarzu Bródnowskim. Prócz jego zwłok widziałam leżące przy ul. Ziemowita również i zwłoki innych mężczyzn razem z nim rozstrzelanych. Niemcy nie usunęli trupów, lecz uczynili to członkowie rodzin, względnie znajomi pomordowanych. Wszyscy oni początkowo zostali pochowani na polu obok mego męża, a później zwłoki zostały przez rodziny przeniesione na cmentarz.

Odczytano.