WOJCIECH SZYMANOWSKI

Warszawa, [brak daty dziennej] lutego 1947 r. P.o. sędzia śledczy, delegowana do Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Warszawie Halina Wereńko, przesłuchała niżej wymienionego w charakterze świadka, który po uprzedzeniu o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Wojciech Szymanowski
Data urodzenia 11 listopada 1924 r.
Wyznanie rzymskokatolickie
Stan cywilny kawaler
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Mała 13a m. 19
Zajęcie student Politechniki Warszawskiej

Biorąc udział w akcji powstańczej w batalionie „Zośka”, 1 kompanii „Maciek”, w plutonie „Skalski” zostałem 22 sierpnia 1944 roku ranny w nogę na terenie getta (przy ul. Bonifraterskiej naprzeciwko Szpitala Jana Bożego). Po prowizorycznym opatrunku zostałem przeniesiony po pewnym czasie do szpitala wojskowego przy ul. Miodowej 23, mającego również przejście od ul. Długiej 23. Dowódcą szpitala był lekarz w randze majora (pseudonimu nie pamiętam), był tam także dr „Brom”, dr „Przemysława” i dr „Bolek” (?).

Szpital ten założony był 15 sierpnia przez dr. „Broma” na drugim piętrze. Z powodu ostrzału i bombardowania ewakuowano go do piwnic gmachu. W sąsiedniej oficynie przy ul. Długiej również leżeli ranni. W piwnicach gmachu przy ul. Miodowej zajętych przez chorych było sześć lub siedem sal, z tym że w pierwszej leżeli ranni Niemcy. W sali pierwszej leżało około 30 osób, druga była salą operacyjną, w trzeciej było około 20, w następnych salach leżało jeszcze około stu osób. Razem w szpitalu było około 150 osób, Polaków i 20 Niemców.

Nie wiem, ilu rannych mogło znajdować się w sąsiednich oficynach. W szpitalu Miodowa 23 leżało około 20 członków baonu „Zośka”.

Przed upadkiem Starego Miasta część rannych i personelu opuściła szpital, idąc kanałami do Śródmieścia. Ponowne próby ewakuacji szpitala w nocy z 1 na 2 września nie udały się. Ostatecznie na terenie szpitala zostało około stu rannych, przeważnie wojskowych. Z personelu pozostała dr „Przemysława”, siostra Karolina imieniem Ela, ksiądz kapelan i około dziesięciu młodych sanitariuszek.

Po nieudanej próbie dojścia do kanału, rankiem 2 września wróciłem do trzeciej sali. Zastałem dwu rannych Niemców. Sanitariuszki na rozkaz dr „Przemysławy” zabrały wszelkie dokumenty, mundury i sprzęt oraz rzeczy mogące świadczyć o wojskowości szpitala. Wszystko to zostało ukryte w nieznanym mi miejscu, nie wiem, co się z tymi rzeczami potem stało.

Około godz. 6.00 rano na szpital spadły bomby niemieckie, które zawaliły połowę pierwszej sali, całą drugą i zasypały część trzeciej oraz spowodowały pożar w następnych salach.

Zginęło wtedy ok. 40 procent rannych. Działo się to krótko przed wejściem Niemców na pl. Krasińskich.

Około godz. 7.00 rano zobaczyłem pierwszego SS-mana na podwórku szpitala. Po nalocie pozostali przy życiu ranni zostali bezplanowo porozmieszczani po piwnicach. Z opowiadań wiem, że Niemcy, którzy zdobyli szpital, kazali cywilom ratować rannych przysypanych w piwnicach domu Miodowa 23.

Ja w tym czasie przebywałem na parterze domu Długa 23, gdzie zebrało się około 20 rannych. Było tam też dwu niemieckich jeńców (jeden cywil reichsdeutsch). Po chwili wpadł do pokoju patrol sześciu czy siedmiu SS-manów z bronią „na ostro” – wołali, że szukają bandytów. Około godz. 8.00 – 10.00 usłyszałem wołanie Alles raus! – po czym wszyscy zaczęliśmy wychodzić na tzw. ogród biskupi, gdzie znajdował się cmentarz powstańczy. Ranni niemogący chodzić byli wynoszeni przez nasze sanitariuszki lub mężczyzn cywilnych. Na terenie ogródka zebrało się około 60 rannych, reszta personelu, w tym kilka młodych dziewcząt. Obok zgromadzono tłumnie ludność cywilną. Dookoła SS-mani utworzyli ścisły kordon. Oficer Wehrmachtu, prawdopodobnie dowódca oddziału, który zajął teren, pytał rannych Niemców, którzy byli w naszym szpitalu jako jeńcy wojenni, „czy Polacy dobrze się z nimi obchodzili”. Reichsdeutsch wydał nam złą opinię, na co oficer oświadczył, że wszyscy bandyci będą rozstrzelani.

Około godz. 14.00 zostaliśmy przetransportowani, częściowo przez ludność cywilną, częściowo piechotą, do Szpitala Wolskiego. Kilku rannych zostało przewiezionych niemieckimi samochodami.

Na placu pozostało jednak około 20 rannych, którzy nie mogli chodzić. Słyszałem, że przyszli tam kałmucy, którzy kopali i bili rannych, obiecując, że ich rozstrzelają. Ostatecznie dowódca niemiecki odtransportował tę grupę ludzi samochodami do Szpitala Wolskiego, ponieważ uwierzył, że są tam ranni cywile, a nie żołnierze.

Odczytano.