WŁADYSŁAW KRÓLIK

Warszawa, 5 lipca 1949 r. Członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, mgr Norbert Szuman, przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka, bez przysięgi. Po uprzedzeniu o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań, świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Władysław Królik
Data i miejsce urodzenia 5 czerwca 1908 r., Drwalew, pow. Grójec
Imiona rodziców Walenty i Marianna z d. Ignacak
Zawód ojca rolnik
Przynależność państwowa i narodowość polska
Wyznanie rzymskokatolickie
Wykształcenie szkoła powszechna
Zawód szofer, obecnie dozorca
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Rakowiecka 9 m. 2
Karalność niekarany

Wybuch powstania zastał mnie w domu moim przy ul. Rakowieckiej 9. Już od pierwszego dnia powstania Niemcy z koszar, mieszczących się przy Rakowieckiej po stronie numerów parzystych, ostrzeliwali domy po przeciwnej stronie ulicy, mimo że w nich powstańców nie było. 3 sierpnia 1944 roku zaczęli wyrzucać ludność z domów przy Rakowieckiej i przeprowadzać ją do koszar.

Gdy podeszli do domu nr 9, w którym właśnie mieszkałem, zaczęli rozwalać bramę, zamkniętą stale od pierwszych chwil powstania, oraz ostrzeliwać okna mieszczące się na parterze. Do domu naszego wszedł oddział niemiecki liczący około 20 osób.

Nie orientuję się, czy to byli SS-mani, czy może Wehrmacht. Wiem tylko, że przyszli oni z koszar. Żołnierze rozbiegli się po całym domu i zaczęli piętro po piętrze wyrzucać ludność, od razu podpalali mieszkania. Początkowo wyrzucili ludność z frontowej klatki, nie zabijając nikogo. Jednak na następnej klatce schodowej mieszczącej się w rogu budynku, a wychodzącej na podwórze (dom ten stoi na rogu ul. Rakowieckiej i Sandomierskiej) Niemcy, twierdząc, że z tej części domu padły strzały w ich stronę skierowane, zaczęli zabijać wszystkich napotkanych mężczyzn. Na tej klatce schodowej zginęli w ten sposób: Zygmunt Kręczyński, Dębczak wraz z żoną, która pragnąc zasłonić męża, sama także zginęła i Krell; reszty nazwisk zabitych nie znam.

Następnie Niemcy zeszli jeszcze do mieszczącego się u nas w piwnicach schronu publicznego. Znaleźli tu leżącą na łóżku chorą staruszkę Kwiatkowską, którą także zastrzelili. Do oficyny naszego domu, w której mieściło się moje mieszkanie, skąd wszystko obserwowałem, Niemcy nie weszli. Widziałem, jak następnie przeszli na ul. Sandomierską do domu nr 18 i jak, po wyrzuceniu z niego ludności, podpalili dom przy pomocy jakiegoś łatwopalnego płynu, przypuszczalnie benzyny.

Po niedługim czasie z kilkoma osobami zamieszkującymi w oficynie wyszedłem na ulicę, a stąd po oddzieleniu od kobiet Niemcy poprowadzili mnie w grupie innych mężczyzn do koszar.

Stąd razem z mężczyznami tak z ul. Rakowieckiej, jak też z Puławskiej i okolicznych, zostałem przeprowadzony do Stauferkaserne. Podobno mieliśmy być rozstrzelani, ale do tego nie doszło, więc wrócili nas do koszar, gdzie siedziałem więcej niż tydzień. Część mężczyzn, przede wszystkim chorych i starych, Niemcy zwalniali wcześniej.

Kobiety tymczasem, jak słyszałem, były wzięte na Szucha, skąd nie wszystkie wróciły. Opowiadały mi, że na Szucha Niemcy powyciągali z tłumu około stu kobiet, tak młode jak i stare, i te pozostały na Szucha. Reszta wróciła do koszar, a stąd została wypuszczona do spalonych uprzednio domów. Z kobiet zatrzymanych na Szucha do dziś żadna nie wróciła. Z naszego domu zostały zabrane trzy: córka Krella, Maria Kwiatkowska, Zofia Sporniak.

Będąc w Stauferkaserne, widziałem pod ścianą jednego ze skrzydeł tego bloku na świeżo skopanym trawniku ślady krwi. Na ścianie budynku widniały świeże ślady kul. Dowiedziałem się od ludzi, że poprzedniego dnia Niemcy rozstrzelali tu kilkunastu mężczyzn sprowadzonych gdzieś z okolic ul. Kazimierzowskiej.

Po wypuszczeniu z koszar, wróciłem do mojego mieszkania, gdzie byłem do 15 sierpnia, może trochę dłużej (daty już dokładnie nie pamiętam). Dnia tego Niemcy wypędzali całą ludność z ul. Rakowieckiej, części Puławskiej, Polnej i części Marszałkowskiej, ulicą Rakowiecką, koło magistrackich ogrodów do szopy na Okęciu. Po paru dniach Niemcy cały transport popędzili piechotą do Pruszkowa.

Świadek dodatkowo zeznaje, że gdy powrócił z koszar do domu, przy pomocy niejakiego Staniszewskiego pochował ofiary egzekucji z dnia 4 sierpnia 1944. Ile dokładnie było ofiar, trudno zeznać, gdyż większa część zwłok spaliła się w płonących mieszkaniach. Jednak można stwierdzić, że osób zginęło około 10. Ciała pochowane były na podwórku. Stąd po wojnie rodziny pobrały swoich zmarłych, tak że przy ekshumacji przeprowadzonej przez Czerwony Krzyż na terenie podwórka były tylko zwłoki Kwiatkowskiej.

Na tym protokół zakończono i odczytano.