HENRYK MIERZEJEWSKI

Warszawa, 20 maja 1948 r. Członek Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, sędzia Halina Wereńko, przesłuchała niżej wymienionego w charakterze świadka, bez przysięgi. Uprzedzony o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań i o treści art. 107 i 115 kpk

Świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Henryk Mierzejewski
Data urodzenia 15 marca 1914 r.
Imiona rodziców Aleksander i Balbina z Chojnowskich
Zajęcie hydraulik, pracownik Gazowni Miejskiej, ul. Dworska
Wykształcenie trzy klasy szkoły powszechnej
Wyznanie rzymskokatolickie
Miejsce zamieszkania Gazownia Miejska, ul. Dworska 25

Wybuch powstania warszawskiego zastał mnie w mieszkaniu przy Skierniewickiej 4. Razem ze mną mieszkały żona Zofia l. 30 i córka Ewa Krystyna l.3. Dom nasz miał 52 lokale. Dom nasz znalazł się na terenie opanowanym przez powstańców, walki toczyły się [nie]daleko, koło ul. Młynarskiej.

4 sierpnia wieczorem powstańcy wycofali się z naszego terenu. 5 sierpnia rano przybyły oddziały niemieckie.

Do naszego domu o godz. 18.00 wpadło czterech „Ukraińców” (żołnierzy niemieckich mówiących po rosyjsku czy ukraińsku) w pełnym uzbrojeniu, wołając, by wszyscy wyszli pod sankcją rozstrzelania. Nie pozwolili zabierać rzeczy.

Wyszedłem z żoną i córką, łącząc się z grupą około stu mieszkańców naszego domu. Oddzielono mężczyzn od kobiet i dzieci. Skierowano nas ul. Skierniewicką do Wolskiej. Na Wolskiej stali „Ukraińcy” szpalerem po obu stronach, wypytywali, kto z idących ma zegarek czy inne przedmioty wartościowe [skreślenie i nieczytelny dopisek ręczny] popychali, by szedł dalej.

Na Skierniewickiej koło numeru 34 widziałem zwłoki kobiety, na rogu Wolskiej i Skierniewickiej widziałem zwłoki mężczyzn. Wszystkie miały ślady postrzałów.

Tak doprowadzono nas do fabryki „Ursus” i wprowadzono główną bramą od ul. Wolskiej. Zaraz po wejściu na podwórze zobaczyłem na prawo od wejścia, od parkanu murowanego aż do budynku fabrycznego leżące przeważnie trzema warstwami zwłoki mężczyzn, kobiet i dzieci. Ciała zapełniały ten kawałek podwórza ciasno, bez wolnych miejsc. Z lewej strony podwórza ku środkowi także leżały trupy, lecz cienką warstwą, najwyżej podwójną: tu można było przejść, skacząc przez trupy. W głębi stała grupa około 14 SS-manów (mieli czarne epolety i znaki na kołnierzach oraz trupie główki). Gdy nasza grupa przeszła kilkanaście kroków w głąb podwórza i minęła ich grupę, zaczęli do nas strzelać z ręcznych karabinów maszynowych od tyłu.

Otrzymałem postrzał w lewą rękę i upadłem, tracąc przytomność. Oprzytomniałem około godz. 20.00. Było cicho. Żołnierzy niemieckich nie było. Odnalazłem ciało żony. Zwłok córeczki nie mogłem znaleźć, sądzę, że były przywalone innymi trupami.

Znalazł się jeszcze jeden żyjący pomiędzy zwłokami. Był to młody lokator naszego domu, Eugeniusz Brycki. Po chwili dołączyło do nas jeszcze dwu mężczyzn ocalałych z egzekucji: Wituski (potem zaginiony) i nieznajomy. Dotarliśmy razem do hali maszynowej fabryki i stąd przez okna [wydostaliśmy się] na ul. Płocką i do gazowni przy Dworskiej, gdzie stanęliśmy do pracy.

Dopiero 15 stycznia 1945 Niemcy wywieźli nas do Pruszkowa, a zaraz po oswobodzeniu znów znalazłem się w Warszawie.

Już w tym czasie spotkałem ocalałego z tej samej egzekucji w fabryce „Ursus” Franciszka Rybaka, obecnie zatrudnionego w Monopolu Spirytusowym na Pradze. Otrzymał rany w brodę i bok, trzy dni leżał między zwłokami, potem jakoś się wydostał.

Spośród wyprowadzonych na egzekucję pamiętam osoby następujące: Kujat z żoną i małymi córkami, Melen – matka z córką, Zożej – siostra i brat, małżeństwo Wituscy z czworgiem dzieci, małżeństwo Woźniakowie – córka i zięć, małżeństwo Zielińscy, Zajlerowa. Wymienieni lokatorzy tego domu, gdzie mieszkałem, zginęli w egzekucji.

Liczbę zwłok, które widziałem po egzekucji, mogę na oko określić na ponad trzy tysiące osób. Pracując w gazowni, aż do 11 sierpnia słyszałem od strony fabryki „Ursus” krzyki i jęki. Ludzie mówili, iż zostali tam rozstrzelani mieszkańcy domów od Elekcyjnej do Skierniewickiej, przy czym na Skierniewickiej nasz dom był ostatnim budynkiem, z którego wybrano ludność na egzekucję. Z dalszych domów ludność kierowano do punktu przejściowego w kościele św. Wojciecha, stąd do obozu przejściowego w Pruszkowie.

Po powrocie do Warszawy w styczniu 1945 udałem się na teren fabryki „Ursus” i widziałem w trzech miejscach ślady po paleniskach, w których był popiół i niedopalone szczapy. Kości ludzkich tam nie było. Musiano zwłoki uprzątnąć.

Pracując w gazowni, widziałem z daleka, jak w wielu miejscach na Wolskiej były palone stosy trupów.

Dokładnie miejsc podać nie mogę.

Na tym protokół zakończono i odczytano.